25.04.2015

Bonus. Jestem tylko człowiekiem {Stephen}

Cześć! To znowu ja. Zapomniałam już o tym blogu, ale ostatnio zajrzałam tu i przypomniałam sobie o zaczętym bonusie ze Stephenem. Przyznam się Wam szczerze, że jego historia mogłaby być oddzielnym opowiadaniem, ale tak naprawdę nie chcę się już w to bawić. Niespokojne dusze są już zamknięte na wieki wieków i będą tu wisiały, przykro mi xD
Napisałam bonus ze Stephenem, bo to moja ulubiona postać, chciałam napisać coś fajnego, coś, co będzie przepełnione bólem i cierpieniem, chyba nie bardzo mi się to udało. Napisałam trochę ogólnie, ale nie chciałam zaczyna historii Warwicka i jej potem nie skończyć, dlatego napisałam około jedenastu stron, zlepiłam kilkanaście słów i wyszło mi z tego coś takiego.
Ostrzegam, że ten fragment jest poświęcony Stephenowi, który jest gejem, więc lojalnie uprzedzam, że homofoby i hejterzy – wypad. Nie chcę tu żadnych spin. Nie zmuszam do czytania.
I na koniec dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziale. Jesteście cudowni!

***




Zmagał się z mdłościami od kilku dni. Wymiotował. Miał wrażenie, że zaraz wypluje cały żołądek i skona w okropnych męczarniach, ale wcale nie miałby nic przeciwko temu. W końcu zasłużył na ten los jak mało kto. Przymknął powieki i modlił się o śmierć. Wiele raz myślał o tym, by zakończyć swój marny żywot, ale jakoś brakowało mu odwagi.
- Co ty robisz? - usłyszał znajomy głos. Nie wstał, odwrócił lekko głowę w stronę drzwi i wzruszył ramionami.
- Rzygam – odparł słabo i znów pochylił się nad muszlą klozetową. Dlaczego w ogóle się urodził? Byłoby wszystkim łatwiej, gdyby matka dokonała aborcji. Już czuł jak lekarz wbija w jego jeszcze nierozwinięte ciało ogromną igłę i wstrzykuje kwas solny... Wzdrygnął się i nowa fala mdłości zalała jego wycieńczone ciało. Zaraz się odwodni, musi jechać do szpitala, ale nie zrobi tego. Chciał umrzeć, właśnie tak, przy muszli klozetowej.
- Stevie, co się z tobą dzieje? - zapytał przyjaciel. Chłopak uniósł martwe spojrzenie na przyjaciela i wyprostował się.
- Po co tu przyszedłeś, Jorgosie? - warknął i znów poczuł jak torsje atakowały go wściekle, drapiąc w gardle, pozbywając się całego jedzenia jakie jeszcze zostało mu w żołądku, choć ostatnio nie jadł zbyt wiele.
- Nie odzywasz się od kilku dni. Dzwoniłem do ciebie, bo chciałem zapytać, czy wybierasz się ze mną i innymi na ognisko. Jedziemy za miasto. Podobno Enrico ma fajną miejscówkę. Będzie alkohol i kilka fajnych foczek. Jedziesz?
- Tak, już lecę - syknął wściekle i posłał przyjacielowi chłodne spojrzenie, które przybrało jeszcze na sile, gdy tuż nad ramieniem dostrzegł swojego ojca. Wyglądał groźnie. Miał około dwóch metrów wysokości, jasne włosy i kilkudniowy zarost, a jego niebieskie oczy patrzyły na każdego z góry, oceniając i wyszukując słabe strony. Nienawidził go za to, że był wobec niego tak surowy, ale bardziej niż własnego ojca nienawidził siebie za to kim się stał.
Jego życie, choć przypominało nieustanne próby zadowolenia ojca, było naprawdę w porządku. Nie narzekał na brak pieniędzy, matczynej miłości czy przyjaciół. Pięć lat temu zaprzyjaźnił się z Jorgosem di Costanzi, który przepisał się do jego szkoły. Najwidoczniej musiał być cholernie bogaty, bo matka kupowała mu masę drogich rzeczy i nowoczesnych gadżetów. Na szesnaste urodziny dostał samochód! Jego rodzina również nie należała do biedaków, ale jakoś nikt nie pomyślał, by sprawić mu prezent w postaci nowego samochodu. Nie zazdrościł jednak przyjacielowi.
Obaj mieszkali w Pietrasanta i dobrze się dogadywali. Ale nie ufał mu na tyle, aby powiedzieć mu o dręczących go wątpliwościach, lękach i obrzydzeniu jakie czuł wobec siebie. Bał się reakcji przyjaciela, który dowiedziałby się o jego sekrecie. Może znienawidziłby go i po prostu zostawił z tym problemem?
- Stevie, jesteś chory? Powinieneś iść do lekarza. Nie chcę, żebyś się rozchorował – słyszalna w głosie troska sprawiła, że Stephen uniósł się w końcu i wyprostował.
- Stephenie, przebieraj się, jedziemy do lekarza – zarządził ojciec i jasnowłosy chłopak wiedział, że nie mógł dyskutować z tym mężczyzną. Dlaczego rządził jego życiem? Miał siedemnaście lat i doskonale wiedział, co chciał robić, potrafił także wypowiadać na głos własne zdanie i myślał logicznie, ale ojciec i tak traktował go jak skończonego gamonia, rządząc każdym aspektem jego życia.
Nie chciał jechać do żadnego lekarza. Chciał umrzeć.
Jorgos, ku zaskoczeniu jego ojca, zaproponował, że sam zawiezie go szpitala. Joseph Warwick był człowiekiem na tyle surowym, że nawet jego kolegów traktował tak, jak syna, ale Jorgosa najwyraźniej lubił, bo kiwnął głową i z uśmiechem na ustach poklepał go po plecach. Wyszli z domu. Wsiedli do samochodu przyjaciela i skierowali się w stronę szpitala. Włoskie miasteczko, znajdujące się w Toskanii było urokliwe. Stephenowi zawsze wydawało się, że to miejsce pachniało pomarańczami, a smakowało słodkim winem. Kochał to miejsce, spędził tu niemal całe życie. Miał sześć lat, gdy rodzice sprowadzili się tu w poszukiwaniu pracy. Szybko dorobili się majątku.
- No dobrze, to teraz powiedz mi, co się z tobą dzieje, do cholery. Zjadłeś coś i tak cię morduje? - zapytał w końcu Jorgos. Stephen potaknął, choć nie była to prawda. Im mniej wiedział, tym lepiej.
Zajechali na parking przylegający do szpitala. Wokół panowała cisza, a szpaler drzew rosnących przy drodze odgradzał cały obszar od spalin i zgiełku, choć w miasteczku wcale nie było tak głośno. Zapragnął wtopić się w to otoczenia, uciec stąd i nigdy więcej już nie wrócić. Nienawidził swojego życia. Idąc do szpitala po chichu liczył, że lekarz zdiagnozuje u niego jakiś nowotwór. Nikt nie chciał być tak chorym, ale on tak. Pragnienie śmierci wygrywało z chęcią życia.

****
Wychodząc ze szpitala nie czuł się wcale lepiej. Rejestracja przebiegła szybko i sprawie. Nie było dla niego miejsca na dzisiejszy dzień, ale umówił się na jutro o godzinie siedemnastej. Od razu po szkole przyjadą tutaj. Chciał mieć to za sobą.
- Jedź do domu, ja się przejdę – mruknął Stephen, co Jorgos przyjął z lekkim zdziwieniem. Pohamował się jednak od komentarzy i wsiadł do samochodu. Najwidoczniej przyjaciel wyczuł jego desperacką potrzebę pobycia w samotności, a spacer przez piękne miasteczko sprawi, że do wszystkiego nabierze dystansu.
Jego horror powoli rozwijał się od jakiegoś roku. Tak naprawdę zaczął się niewinnie. W grupce znajomych, podczas zabawy w butelkę. Bawili się i śmiali. Wtedy pierwszy raz spróbował alkoholu, bo jakoś wcześniej nie miał okazji. Trochę się upił, ale nie tyle, by zapomnieć całego wieczoru. Może gdyby spił się do nieprzytomności nie pamiętałby wrażeń, które wywołało w nim, to jedno głupie, szczeniackie doświadczenie.
Mówi się, że człowiek powinien w życiu wszystkiego spróbować. On jednak wiedział teraz, że w życiu są pewne rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć. Po prostu, życie w nieświadomości jest sto razy lepsze, niż późniejsza walka z prawdą. Westchnął i przesunął dłonią po naprężonym karku. Pamiętał ten dzień jak dziś.
Dostał głupie zadanie. Znajomi byli już tak wstawieni, że nie kontrolowali sytuacji. I choć mieli dopiero po szesnaście lat, to wszyscy już dowiedzieli się, co to seks, narkotyki i alkohol. Ta impreza była jedną z tych, które wprawiały w osłupienie dorosłych, którzy kręcili z obrzydzeniem głową nad losem małych degeneratów. Cóż, takie spotkania miały służyć tylko po to, by odreagować stres związany z szkołą, łamać zasady narzucone w domu. Kilka osób siedziało w kółku, aby dokończyć zabawę pustą butelką po wódce. Jakaś para uprawiała seks kilka metrów dalej. Znajdowali się w starej szopie, gdzieś na terenie posiadłości jednego z kolegów. Jego rodzice wyjechali na trzy dni, więc mieli wolną rękę, dlatego impreza przybierała coraz ostrzejszy charakter.
Angelica, blond włosa ślicznotka, zakręciła z uśmiechem butelką, która po chwili zatrzymała się na nim. Siedział po turecku, w jednej ręce trzymał szklankę z mocnym drinkiem, a w drugiej papierosa. Cmoknął w jej stronę, robiąc przy tym dwuznaczną minę. Dziewczyna odwzajemniła się tym samym, chichocząc cicho. Odgarnęła opadające jej na twarz włosy, eksponując swój biust. Zapatrzyła się na niego, czując lekkie ukłucie w brzuchu. Podobała mu się, była starsza od niego, ale za to świetnie zbudowana. Sądził, że na dzisiejszej imprezie zrobi to samo, co reszta jego znajomych, pójdzie w odosobnione miejsce i po prostu dobrze się zabawi.
- Co wybierasz? Zadanie, czy pytanie? - mruknęła uwodzicielsko. Wybrał zadanie, uśmiechnął się do niej, puszczając oczko. Jasnowłosa dziewczyna, postukiwała długim, pomalowanym na czarno paznokciem i udawała, że poważnie zastanawiała się nad jego zadaniem. W końcu, spojrzała na niego, uśmiechnęła się i słodkim głosem oznajmiła: - Pocałuj Felipe.
Przez chwilę wszyscy trwali w osłupieniu, a potem parsknęli śmiechem, rzucając ciekawskie spojrzenie to na niego, to na wstawionego już Felipe.
- Zwariowałaś chyba – parsknął wściekle, czując rozczarowanie. Spodziewał się, że to ją będzie musiał pocałować. Pocałunek z facetem? W żadnym wypadku!
- Wybrałeś zadanie! - warknęła Angelica. Stephen przyjrzał się jej, wściekły na to, że próbuje zrobić z niego debila.
- Sądziłem, że będę całował się z tobą! - wypalił nagle, wszyscy parsknęli śmiechem, Angelica też.
- Jeśli pocałujesz Felipe, to pozwolę cię na więcej, niż pocałunek, obiecuję – odpowiedziała, uśmiechając się do niego słodko. Zacisnął mocno szczękę i przyjrzał się chłopakowi, którego miał pocałować.
Robili masę różnych rzeczy, naprawdę szalonych rzeczy, ale jeszcze nigdy nie całował się z kimś swojej płci, to nie miało jednak znaczenia, bo przez chwilę poczuł niepokój, że tak naprawdę to zadanie wcale nie wzbudza w nim wstrętu. Wręcz przeciwnie. Przyjmował je ze spokojem, choć był mocno wkurzony na dziewczynę za to, że go nęciła i zwodziła, by potem wypalić z czymś takim.
Doskonale pamiętał to uczucie, gdy jego wargi na chwilę tylko zetknęły się z wargami przyjaciela. Chciał o tym zapomnieć, ale nie potrafił. I choć potem nikt już o tym nie myślał, on nie potrafił przestać przejść nad tym do porządku dziennego. Tamtego dnia utracił część siebie, zyskał jednak coś nowego, ale było to dla niego odrażające i upokarzające. Nie był normalny, skoro pocałunek z kolegą, nawet przelotny, gdy obaj byli wstawieni wywołał w nim coś na kształt euforii.

***

Przez kolejne miesiące zmagał się sam ze sobą. Walczył z mdłościami na myśl o tym, że jest chory, psychicznie chory. Koniecznie chciał wykorzenić z siebie to poczucie, że żyje w nim inny Stephen i to on, ku jego przerażeniu, stawał mu się coraz bliższy. Robił wszystko, aby zagłuszyć budzącą się w nim nową świadomość. Chodził na imprezy, podrywał, flirtował, pieprzył młode dziewczyny, starsze i nawet dojrzałe kobiety, które skusił jego oczy i młody wiek.
- Stary, nie poznaję cię – powiedział któregoś dnia Jorgos, obaj siedzieli przy barze i wolno sączyli piwo. Stephen zerknął w stronę barmana, który przyglądał mu się z ciekawością. Nie wiedział, czy to wyniku ostatnich emocjonalnych zawirowań, czy może zadziałało piwo, ale wydawało mu się, że mężczyzna, który pucował kolejny kufel, wyglądał na zainteresowanego nim. Próbował sobie wmówić, że wcale go to nie obchodziło, ale jednak, coś tam zapaliło się w nim i chciało sprawdzić jego nową świadomość.
- Nie zmieniłem się, do wielu lat wciąż jestem taki sam – odparł obojętnie, na potwierdzenie wzruszając jeszcze ramionami.
- Gówno prawda. Zachowujesz się inaczej, jak jakiś pieprzony Casanova, a wiem, że ty nigdy nie byłeś zwolennikiem takiej rozrywki.
- Zmieniłem zdanie. Szkoda mi życia, żeby bawić w romantycznego bubka – odburknął tylko i wychylił resztkę piwa.
Jorgos nic już nie mówił, bo po prostu nie wiedział, co mógłby jeszcze powiedzieć, aby wydobyć z przyjaciela prawdę. Stevie zmienił się nie do poznania, coś ukrywał, a on nie wiedział jak mu pomóc. Najwidoczniej chłopak nie chciał jego pomocy, co mocno go zabolało. Ukrył to jednak w sobie i pozwolił, aby Stephen milczał i nic nie mówił. Razem pili piwo gapiąc się w przestrzeń.
Mieli siedemnaście lat, ale wychodzili do klubów. Pili piwo i udawali, że są dorośli. Udawało im się to. Byli młodzi i bogaci, więc bardziej przekupni bramkarze wpuszczali ich za odpowiednią sumę, nie zwracając uwagę na ich „dowody” tożsamości.
Kolejne tygodnie nie przynosiły niczego nowego. Stephen szalał, narażał się nie tylko nauczycielom, ale także ojcu, który groził, że nie tylko zlikwiduje mu kieszonkowe, ale także wyśle do szkoły z internatem. To była mała groźba w porównaniu do tego, co działo się w sercu młodego buntownika. Stevie chciał umrzeć. Każdego dnia walczył ze sobą i coraz bardziej nienawidził siebie za to. Nic jednak nie mógł na to poradzić.
W końcu jednak musiał podjąć decyzję, bo życie w rozdarciu między jednym, a drugim Stephenem było niemożliwe. Chciał porozmawiać z Jorgosem o tym, ale musiał najpierw sam sprawdzić, jak daleko może się posunąć.
W internecie wyszukał kilka informacji o klubach dla gejów. Znalazł jeden całkiem blisko, choć nie był pewny, czy to dobry pomysł. W końcu ktoś ze znajomych mógłby przebywać w okolicy tego przybytku i zobaczyć jak wchodzi do środka. Co prawda nie miał pojęcia, czy ktoś w ogóle akurat będzie przebywał w pobliżu tego klubu, ale chciał być ostrożny, dlatego do Forte dei Marmi pojechał taksówką.
Klub raczej nie wyróżniał się niczym szczególnym pośród szeregu kamienic i witryn sklepowych tego nadmorskiego miasteczka. Cały budynek, w świetle lamp sprawiał ponure, nieco mroczne wrażenie, ale to wcale nie odstręczało mężczyzn, którzy, jak zauważył Stephen, licznie przybywali do tego miejsca. Nie było żadnego kolorowego neonu, ani też krzykliwej nazwy. Był to bezimienny budynek, w którym odbywały się imprezy zakrapiane alkoholem oraz liczne orgie. Nawet nie chciał wiedzieć, co działo się, gdy wszyscy już nyli podchmieleni. Kolejny raz zatrząsł się z obrzydzenia. Nie wiedział jednak, czy kiedy tam wejdzie i upije się, będzie tak się wypierał tego, że w głębi duszy czuł się właśnie gejem.
Przez ponad pół godziny walczył ze sobą i chciał się powstrzymać od wejścia do tego klubu, ale w końcu zmusił się do tego, by przekonać się jak bardzo jest popaprany i ile zostało w nim starego Stephena.
Lokal okazał się być miejscem, które tak naprawdę nie wyglądało jak gniazdo rozpusty dla popieprzonych facetów. Do środka wchodziło się po kamiennych schodkach, u drewnianych, dwuskrzydłowych drzwi stał wysoki, szczupły mężczyzna. Na białej koszulce miał czarny nadruk, cytat coś o byciu człowiekiem. Nie doczytał, ponieważ jakiś mężczyzna z tyłu popchnął go i jak długi poleciał na podłogę. W ostatniej chwili, ktoś podtrzymał go za ramię i pomógł wrócić do równowagi. Gdy podniósł wzrok na swego wybawiciela, dostrzegł średniego wzrostu mężczyznę. Miał regularne rysy twarzy, ciemne włosy i oczy. Twarz, nieco tylko poznaczona zmarszczkami, wyglądała raczej na przyjazną, a w jego spojrzeniu nie wiedział niczego, co świadczyłoby o tym, że jest coś z nim nie tak. Tak naprawdę od tego mężczyzny biła... normalność, normalność niemalże namacalna. Odsunął się od niego i odwrócił do tyłu, gdy ochroniarz szarpnął go lekko za rękę.
- Pokaż dowód! - warknął wściekle, ale nagle odezwał się ten, który pomógł mu wrócić do równowagi.
- Spokojnie, on jest ze mną. - Uśmiechnął się do ochroniarza i do ręki wcisnął my kilka banknotów, po czym odwrócił się do niego i złapał pod ramię. - Chodźmy, mały przyjacielu, bo tarasujemy przejście.
Dopiero wtedy odwrócił głowę i ujrzał, że kilku mężczyzn zerka na niego z ukosa, niecierpliwi się lub prychali z niezadowoleniem.
Szybko został wciągnięty do jakiegoś pomieszczenia, w którym przy stolikach siedziało kilku facetów, popijało drinki lub piwo i wesoło gawędzili. Był kompletnie zaskoczony! Spodziewał się, że zastanie ogromny pokój, skąpany w ciemnościach i wielu mężczyzn pieprzących się ze sobą w kątach. Okazało się jednak, że to wcale tak nie wyglądało, a przebywający tu klubowicze raczej nastawieni byli na coś w rodzaju miłej pogawędki przy szklance dobrego trunku, niż na grzeszny seks z osobą tej samej płci. Jak bardzo miał mylne wyobrażanie o gejach? To jednak nie oznaczało, że tak z miejsca zaakceptuje to, kim był lub kim może się stać. Takie miłe pogawędki to tylko przykrywa tego, co działo się w innych pomieszczeniach!
Jego kompan usiadł przy jednym ze stolików i skinieniem dłoni przywołał kelnera. Zamówił drinki i orzeszki, po czym zwrócił się w stronę Stephena i bacznie go obserwował.
- Jak masz na imię, kolego? - zapytał w końcu. Stevie przez chwilę miał ochotę uciec stąd, ale jednak, został i zaczął odpowiadać na pytania nieznajomego. Jego rozmówca nazywał się Ludovico La Duca. Miał czterdzieści dwa lata i własną firmę. A do klubu przychodził tylko po rozmowę. Jak sam powiedział nie interesował go związek na jedną noc.
Stephen opowiedział Ludovico swoją historię i to, jak zmagał się z „problemem”. La Duca okazał się jednak być kimś w rodzaju filozofa udzielającego rad.
- Drogi Stephenie, nie traktuj swojej orientacji jak choroby czy przekleństwa. Jesteś gejem i musisz to zaakceptować. Chcesz czy nie, ale musisz zrozumieć, że masz inną orientację, niż twoi rówieśnicy. Gej, to też człowiek, tak samo kocha, tak samo cierpi czy nienawidzi. Ludzie nie znoszą naszego istnienia, ale to nie oznacza, że masz chować głowę w piasek. Znajdą się tacy, którzy zechcą cię zniszczyć, będziesz wielokrotnie raniony, będziesz cierpiał, ale najważniejsze jest to, żebyś w końcu był szczery sam ze sobą. Możesz okłamywać rodziców i przyjaciół, ale nigdy nie okłamuj samego siebie.
Po tej rozmowie Stephen nieco inaczej spojrzał na to wszystko. Nadal jednak się wahał. Dopiero odkrywał swoją orientację.
Pomimo takich postanowień nic nie powiedział Jorgosowi, nawet słówkiem nie wspomniał o niczym swoim rodzicom. Wiedział, jak zareagowałby jego ojciec, wpadłby w furię.
Nie mógł jednak w nieskończoność uciekać od tego problemu, choć okropnie bał się tego, co powiedzą inni na temat jego orientacji, musiał wyznać całą prawdę. Pierwszą osobą był Jorgos. Do dziś pamiętał przerażenie, które dudniło mu w piersi, gdy wypowiadał te dwa, okropne słowa: jestem gejem. Milczenie jakie wtedy zapadło między nimi, sprawiało, że umysł wariował, myśli pędziły. Jorgos trwał przez chwilę w szoku, nie dowierzając temu, co mówił jego przyjaciel.
Jorgos traktował Stephena jak brata, którego nie miał, ale nie spodziewał się, że jego przyjaciel jest gejem! Spodziewał się wszystkiego, gdy Warwick zadzwonił, że chce się spotkać i poważnie porozmawiać, ale nawet w najczarniejszych snach nie przypuszczał, że Stevie będzie chciał rozmawiać o swojej orientacji, nie miał pojęcia, że tego będzie dotyczyła ich rozmowa.
- Żartujesz chyba – parsknął w końcu, gdy milczenie stawało się nieznośne, szok powoli ustępował. - Powiedz, Stevie, że żartujesz. Nie wierzę w to.
- Przykro mi, stary, ale nie. Mówię to całkiem poważnie... - mruknął tylko, czując okropny zawód. Jorgos chyba nie zrozumiał go, a więc pewnie nie miał co liczyć na jego wsparcie przy rozmowie z rodzicami.
- Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Naprawdę. Nie po tych cyrkach, które odstawiałeś przez ostatni rok – zawyrokował w końcu Jorgos, ale w końcu prawda musiała do niego dotrzeć. Zamilkł i wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. - To właśnie dlatego tak się zachowywałeś, prawda?!
- Tak – odpowiedział, kiwając jeszcze twierdząco głową. - Myślisz, że dla mnie to było łatwe? Nadal nie mogę się z tym pogodzić, ale prawda jest taka, że jestem gejem... Jestem gejem – dodał jeszcze i na tym zakończył rozmowę.
Przez następne dni nie widywał się z przyjacielem. Trwały wakacje, które większość nastolatków w jego wieku spędzała na szalonych imprezach, ale on zaszył się w domu i nie odbierał telefonów, nawet jeśli ktoś dzwonił do jego rodziców. Jorgos również dobijał się do niego, ale Stephen zbyt rozczarowany słowami i zachowaniem przyjaciela, chciał na razie nabrać dystansu do tego wszystkiego. Miał też nadzieję, że i on nabierze do tego odpowiedniego dystansu i zrozumie go tak, jak bardzo tego pragnął.

***

Przyznał się ojcu. Wypowiedział te same słowa, które kilka tygodni wcześniej usłyszał jego przyjaciel. O ile Jorgos zareagował stosunkowo spokojnie, to jego ojciec przeszedł jego najczarniejsze oczekiwanie. Wpadł w tak ogromną furię, że złapał go za kołnierz podkoszulka i drąc się wniebogłosy począł okładać go pięściami.
- Ty cholerny gnojku! Ty gówniarzu! Jesteś pedałem! - krzyczał, potrząsał nim i bił, jakby to miało coś pomóc. Stephen nigdy jeszcze nie widział ojca, który szalał tak bardzo. Furia i nienawiść była tak wyraźna, aż raniła jego młode serce. Ojciec znienawidził go za to, co mu powiedział, za to, że był inny.
Poprzez spływającą po oczach krew, dostrzegł matkę, która płakała i zawodziła, ale nie powstrzymywała ojca przed kolejnymi ciosami i kopniakami. Pan Wawrick stracił nad sobą kontrolę i zapomniał, że okłada pięściami własnego syna! Nawet nie wiedział, kiedy stracił przytomność. Wiedział jednak, kiedy się obudził.
Był w szpitalu. Miał wrażenie, że jego twarz pulsowała cała z bólu i puchła. Żebra miał połamane, czuł każdą ich część. Leżał w niewielkiej salce, sam... Był sam. Nie miał nikogo, kto siedziałby przy nim i oczekiwał jego przebudzenia. Poczuł dławiący w piersi ból. Ludovico miał rację: cierpiał jak każdy, samotny człowiek. Zaraz po przebudzeniu przyszedł do niego doktor, który zbadał go i stwierdził, że będzie musiał poleżeć jeszcze kilka dni w szpitalu: miał wstrząśnienie mózgu i mógł mieć krwiaka. Gdy wyszedł, jego miejsce zajął Jorgos. Stephen śledził wzrokiem każdy jego ruch. Oczywiście na tyle, na ile pozwalały mu napuchnięte powieki.
- Jezu, ale cię urządził ten stary skurwiel! Powinien iść do pudła! - zawołał mściwie Jorgos i przyjrzał się poranionej i posiniaczonej twarzy przyjaciela.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytał, ignorując gniewne słowa.
- Twoja matka do mnie zadzwoniła. Wybacz mi Stevie, że mnie nie było przy tobie w tamtej chwili, że nie wspierałem cię tak, jak powinien to robić prawdziwy przyjaciel – wypalił w końcu, gdy Warwick nie zareagował na jego słowa o matce.
- Przestań, to nie twoja wina, że mój ojciec jest takim furiatem.
- Ale gdybym tam był to...
- To nic byś nie wskórał, uwierz mi. Jeszcze oberwałbyś za to, że stoisz po mojej stronie.
Jorgos przez kolejne pół godziny prosił go o wybaczenie i błagał, by nie gniewał się już na niego, że nie zrozumiał go od razu. Stephen zapewniał Jorgosa, że nie gniewa się na niego i nie ma mu co wybaczać.
Przez następne dni przyjaciel odwiedzał go i spędzali kilka godzin rozprawiając o grach, samochodach i kobietach, choć Jorgos wciąż nie wiedział, co przyjaciel sądził o płci pięknej. Stephen leżał na łóżku, a Jorgos siedział na niewygodnym krześle. Warwick wiedział już, że nieważne, co zrobi jego ojciec i tak będzie miał kogoś, kto go zrozumie. Jorgos obiecał, że nie zostawi go już nigdy więcej.

***

Wyrzucił go z domu. Zabronił się pokazywać nawet w jego pobliżu. Matka znów płakała i zawodziła, ale nie wstawiła się za nim, jedynie Jorgos to zrobił, wygrażając jego ojcu, że pójdzie na policje i złoży doniesienie na niego. Lekarze mieli raporty, ale Joseph wcale nie przejął się słowami małego gówniarza i obu kazał wypierdalać z jego domu.
Spakował się, zabrał wszystkie oszczędności i zamieszkał u Jorgosa. Jego matka nie protestowała, ale i tak nie zamierzał siedzieć mu długo na głowie. Postanowił wyjechać. Najlepiej, jeśli po prostu wyjedzie z Włoch. Umiał angielski, w końcu kiedyś mieszkali w Londynie. Skończył liceum, zdał maturę i miał zamiar wyjechać do Anglii, w międzyczasie Jorgos dowiedział się całej prawdy o swojej matce, która okłamywała go przez całe życie, traktując go jak dochodowy interes, choć nieco uwierający ją lekko w bok.
Obaj wyjechali. On jednak opuścił Włochy i wyleciał do Londynu, a Jorgos zamieszkał z ojcem w Grecji, przybrał rodzinne nazwisko Kasapi - jego ojca, którego niesłusznie nienawidził przez wiele lat i obaj zaczęli inne życie.
Pamiętał pierwsze trzy lata w Londynie, studia, dorywcze prace i związki w jakie się wikłał, oczywiście w tajemnicy przed przyjacielem. Z powodu tego, co robił zaraz po studiach opuścił to miejsce i udał się do innego miasta, które wybrał całkiem przypadkiem, a do którego sprowadził się potem Jorgos, również uciekając przed bolesną przeszłością i przed aferą, jaką wywołała jego żona-ćpunka.
Kiedy zmarł jego ojciec, zadzwoniła matka z pytaniem, czy przyjedzie na pogrzeb. Nie przyjechał. Odciął się od nich całkowicie i choć kochał rodzicielkę, to jednak tkwił w nim żal o to, że w ogóle nie wstawiła się za nim, gdy ojciec bił go aż do nieprzytomności. Wybaczył jej jednak, a gdy i ona zmarła, wrócił na chwilę do Pietrasanta, aby pożegnać ją i raz na zawsze zapomnieć o tym, co było.
Po studiach założył własną firmę. Miał masę długów, z których nie mógł się wykaraskać przez kilka lat, ale potem zamiast strat, zaczęła przynosić zyski. Wydał miliony na reklamy, wpraszał się na przyjęcia. Jak zwykle, w trudnych chwilach pomógł mu Jorgos, choć nie chciał przyjmować od niego żadnych pieniędzy, pozwolił, by ten poznał go z kilkoma osobami. To on, dzięki rodzinnym znajomościom, zabierał go na przyjęcia, na których zaczął powoli nabywać potencjalnych klientów, a oni zaczęli polecać go kolejnym i tak dalej. Osiągnął w końcu sukces, kupił mieszkanie, pozwolił sobie na nowy samochód, lecz wcale nie czuł się szczęśliwy. Owszem, przeszłość zostawił za sobą, ale był sam. Prócz Jorgosa i jego wspaniałej rodziny, która zaakceptowała jego i jego orientację nie miał nikogo. Był gejem i nie mógł ogłaszać wszem i wobec, że szuka partnera. Kasapi poradzili mu, aby tego nie robił, choć życzyli mu dużo szczęścia, wiedzieli jak okrutni potrafią być ludzie biznesu, gdyby dowiedzieli się kim naprawdę jest. Bolało go to, ale musiał przyznać im rację.
Jednak, po latach samotności, bólu i cierpienia udało mu się spotkać kogoś, kto okazał się nie tylko wspaniałym przyjacielem, oddanym partnerem, ale kimś o wiele ważniejszym. Robert O'Brien. Bobbie, wesoły i nieco uszczypliwy, stał się jego rodziną.
Teraz patrząc na to wszystko, wiedział, że zazwyczaj jest źle, człowiek traci nadzieję i cierpi, ale potem wszystko się odwraca, ale tylko dzięki determinacji i chęci życia. Jeśli ktoś ma ponure myśli, to i los zwraca się przeciwko niemu. Uwierzył, że może być szczęśliwy i okazało się, że zyskał kochającą rodzinę oraz partnera, który był zdecydowany zostać z nim do końca życia.

***

Zastukał w szkło, aby przemówić. Musiał coś powiedzieć od siebie, złożyć hołd Muriel i Jorgosowi, zwłaszcza jemu. Goście ucichli po chwili. Przyjrzeli mu się uważnie i w skupieniu oczekiwali tego, co miał zamiar powiedzieć. Nie miał przygotowanej przemowy, dlatego jego słowa płynęły prosto z serca. Mówił to, co czuł i myślał w tej chwili.
- Muriel, nie miałem okazji ci powiedzieć tego wcześniej, ale wyglądasz ślicznie. Jesteś piękna – powiedział, na co panna zareagowała lekkim rumieńcem, skinęła jednak głową i uśmiechnęła się do niego promiennie. - Przyznam się, że nie mam żadnej przemowy, dlatego mam ochotę powiedzieć tak wiele, ale nie mam za dużo czasu. Z Jorgosem przyjaźnie się od wielu lat, od niepamiętnych czasów obaj przyjaźniliśmy się i wspieraliśmy w każdym ważnym momencie naszego życia. W wieku osiemnastu lat nasze życie zmieniło tory. Obaj rozjechaliśmy się w różne strony świata, ale nadal pozostawaliśmy w kontakcie. Wspieraliśmy się, bo każdemu z nas życie rzuciło kilka kłód pod nogi. Nie mieliśmy łatwo, ale żaden z nas nie poddał się tak łatwo i choć wcale nie było kolorowo, to jednak nasza przyjaźń przetrwała. Obaj wyszliśmy cało z tego, każdy z nas zdobył to, czego tak skrycie pragnął, ale bał się przyznać. Dziękuję ci, przyjacielu za te wszystkie lata, dziękuję ci za to, że byłeś przy mnie, gdy wszyscy inni odwrócili się ode mnie. Cieszę się, że tu jestem i świętuję coś tak wspaniałego, jak zawarcie związku małżeńskiego. Życzę tobie i Muriel dużo szczęścia! - Wzniósł smukły kieliszek wypełniony po brzegi szampanem i wychylił go do dna.
Rozbrzmiały oklaski i usiadł. Uśmiechnął się do Jorgosa i jego młodej żony, a potem przeniósł wzrok na Roberta. Ten kiwnął tylko głową. Cieszył się, że tu był.
Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Impressole, Sakis Rouvas, Lea Michele.