Cześć!
To znowu ja. Zapomniałam już o tym blogu, ale ostatnio zajrzałam
tu i przypomniałam sobie o zaczętym bonusie ze Stephenem. Przyznam
się Wam szczerze, że jego historia mogłaby być oddzielnym
opowiadaniem, ale tak naprawdę nie chcę się już w to bawić.
Niespokojne dusze są już zamknięte na wieki wieków i będą
tu wisiały, przykro mi xD
Napisałam
bonus ze Stephenem, bo to moja ulubiona postać, chciałam napisać
coś fajnego, coś, co będzie przepełnione bólem i
cierpieniem, chyba nie bardzo mi się to udało. Napisałam trochę
ogólnie, ale nie chciałam zaczyna historii Warwicka i jej
potem nie skończyć, dlatego napisałam około jedenastu stron,
zlepiłam kilkanaście słów i wyszło mi z tego coś takiego.
Ostrzegam,
że ten fragment jest poświęcony Stephenowi, który jest
gejem, więc lojalnie uprzedzam, że homofoby i hejterzy – wypad.
Nie chcę tu żadnych spin. Nie zmuszam do czytania.
I
na koniec dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziale.
Jesteście cudowni!
***
Zmagał
się z mdłościami od kilku dni. Wymiotował. Miał wrażenie, że
zaraz wypluje cały żołądek i skona w okropnych męczarniach, ale
wcale nie miałby nic przeciwko temu. W końcu zasłużył na ten los
jak mało kto. Przymknął powieki i modlił się o śmierć. Wiele
raz myślał o tym, by zakończyć swój marny żywot, ale
jakoś brakowało mu odwagi.
-
Co ty robisz? - usłyszał znajomy głos. Nie wstał, odwrócił
lekko głowę w stronę drzwi i wzruszył ramionami.
-
Rzygam – odparł słabo i znów pochylił się nad muszlą
klozetową. Dlaczego w ogóle się urodził? Byłoby wszystkim
łatwiej, gdyby matka dokonała aborcji. Już czuł jak lekarz wbija
w jego jeszcze nierozwinięte ciało ogromną igłę i wstrzykuje
kwas solny... Wzdrygnął się i nowa fala mdłości zalała jego
wycieńczone ciało. Zaraz się odwodni, musi jechać do szpitala,
ale nie zrobi tego. Chciał umrzeć, właśnie tak, przy muszli
klozetowej.
-
Stevie, co się z tobą dzieje? - zapytał przyjaciel. Chłopak
uniósł martwe spojrzenie na przyjaciela i wyprostował się.
-
Po co tu przyszedłeś, Jorgosie? - warknął i znów poczuł
jak torsje atakowały go wściekle, drapiąc w gardle, pozbywając
się całego jedzenia jakie jeszcze zostało mu w żołądku, choć
ostatnio nie jadł zbyt wiele.
-
Nie odzywasz się od kilku dni. Dzwoniłem do ciebie, bo chciałem
zapytać, czy wybierasz się ze mną i innymi na ognisko. Jedziemy za
miasto. Podobno Enrico ma fajną miejscówkę. Będzie alkohol
i kilka fajnych foczek. Jedziesz?
-
Tak, już lecę - syknął wściekle i posłał przyjacielowi chłodne
spojrzenie, które przybrało jeszcze na sile, gdy tuż nad
ramieniem dostrzegł swojego ojca. Wyglądał groźnie. Miał około
dwóch metrów wysokości, jasne włosy i kilkudniowy
zarost, a jego niebieskie oczy patrzyły na każdego z góry,
oceniając i wyszukując słabe strony. Nienawidził go za to, że
był wobec niego tak surowy, ale bardziej niż własnego ojca
nienawidził siebie za to kim się stał.
Jego
życie, choć przypominało nieustanne próby zadowolenia ojca,
było naprawdę w porządku. Nie narzekał na brak pieniędzy,
matczynej miłości czy przyjaciół. Pięć lat temu
zaprzyjaźnił się z Jorgosem di Costanzi, który przepisał
się do jego szkoły. Najwidoczniej musiał być cholernie bogaty, bo
matka kupowała mu masę drogich rzeczy i nowoczesnych gadżetów.
Na szesnaste urodziny dostał samochód! Jego rodzina również
nie należała do biedaków, ale jakoś nikt nie pomyślał, by
sprawić mu prezent w postaci nowego samochodu. Nie zazdrościł
jednak przyjacielowi.
Obaj
mieszkali w Pietrasanta i dobrze się dogadywali. Ale nie ufał mu na
tyle, aby powiedzieć mu o dręczących go wątpliwościach, lękach
i obrzydzeniu jakie czuł wobec siebie. Bał się reakcji
przyjaciela, który dowiedziałby się o jego sekrecie. Może
znienawidziłby go i po prostu zostawił z tym problemem?
-
Stevie, jesteś chory? Powinieneś iść do lekarza. Nie chcę, żebyś
się rozchorował – słyszalna w głosie troska sprawiła, że
Stephen uniósł się w końcu i wyprostował.
-
Stephenie, przebieraj się, jedziemy do lekarza – zarządził
ojciec i jasnowłosy chłopak wiedział, że nie mógł
dyskutować z tym mężczyzną. Dlaczego rządził jego życiem? Miał
siedemnaście lat i doskonale wiedział, co chciał robić, potrafił
także wypowiadać na głos własne zdanie i myślał logicznie, ale
ojciec i tak traktował go jak skończonego gamonia, rządząc każdym
aspektem jego życia.
Nie
chciał jechać do żadnego lekarza. Chciał umrzeć.
Jorgos,
ku zaskoczeniu jego ojca, zaproponował, że sam zawiezie go
szpitala. Joseph Warwick był człowiekiem na tyle surowym, że nawet
jego kolegów traktował tak, jak syna, ale Jorgosa
najwyraźniej lubił, bo kiwnął głową i z uśmiechem na ustach
poklepał go po plecach. Wyszli z domu. Wsiedli do samochodu
przyjaciela i skierowali się w stronę szpitala. Włoskie
miasteczko, znajdujące się w Toskanii było urokliwe. Stephenowi
zawsze wydawało się, że to miejsce pachniało pomarańczami, a
smakowało słodkim winem. Kochał to miejsce, spędził tu niemal
całe życie. Miał sześć lat, gdy rodzice sprowadzili się tu w
poszukiwaniu pracy. Szybko dorobili się majątku.
-
No dobrze, to teraz powiedz mi, co się z tobą dzieje, do cholery.
Zjadłeś coś i tak cię morduje? - zapytał w końcu Jorgos.
Stephen potaknął, choć nie była to prawda. Im mniej wiedział,
tym lepiej.
Zajechali
na parking przylegający do szpitala. Wokół panowała cisza,
a szpaler drzew rosnących przy drodze odgradzał cały obszar od
spalin i zgiełku, choć w miasteczku wcale nie było tak głośno.
Zapragnął wtopić się w to otoczenia, uciec stąd i nigdy więcej
już nie wrócić. Nienawidził swojego życia. Idąc do
szpitala po chichu liczył, że lekarz zdiagnozuje u niego jakiś
nowotwór. Nikt nie chciał być tak chorym, ale on tak.
Pragnienie śmierci wygrywało z chęcią życia.
****
Wychodząc
ze szpitala nie czuł się wcale lepiej. Rejestracja przebiegła
szybko i sprawie. Nie było dla niego miejsca na dzisiejszy dzień,
ale umówił się na jutro o godzinie siedemnastej. Od razu po
szkole przyjadą tutaj. Chciał mieć to za sobą.
-
Jedź do domu, ja się przejdę – mruknął Stephen, co Jorgos
przyjął z lekkim zdziwieniem. Pohamował się jednak od komentarzy
i wsiadł do samochodu. Najwidoczniej przyjaciel wyczuł jego
desperacką potrzebę pobycia w samotności, a spacer przez piękne
miasteczko sprawi, że do wszystkiego nabierze dystansu.
Jego
horror powoli rozwijał się od jakiegoś roku. Tak naprawdę zaczął
się niewinnie. W grupce znajomych, podczas zabawy w butelkę. Bawili
się i śmiali. Wtedy pierwszy raz spróbował alkoholu, bo
jakoś wcześniej nie miał okazji. Trochę się upił, ale nie tyle,
by zapomnieć całego wieczoru. Może gdyby spił się do
nieprzytomności nie pamiętałby wrażeń, które wywołało w
nim, to jedno głupie, szczeniackie doświadczenie.
Mówi
się, że człowiek powinien w życiu wszystkiego spróbować.
On jednak wiedział teraz, że w życiu są pewne rzeczy, o których
lepiej nie wiedzieć. Po prostu, życie w nieświadomości jest sto
razy lepsze, niż późniejsza walka z prawdą. Westchnął i
przesunął dłonią po naprężonym karku. Pamiętał ten dzień jak
dziś.
Dostał
głupie zadanie. Znajomi byli już tak wstawieni, że nie
kontrolowali sytuacji. I choć mieli dopiero po szesnaście lat, to
wszyscy już dowiedzieli się, co to seks, narkotyki i alkohol. Ta
impreza była jedną z tych, które wprawiały w osłupienie
dorosłych, którzy kręcili z obrzydzeniem głową nad losem
małych degeneratów. Cóż, takie spotkania miały
służyć tylko po to, by odreagować stres związany z szkołą,
łamać zasady narzucone w domu. Kilka osób siedziało w
kółku, aby dokończyć zabawę pustą butelką po wódce.
Jakaś para uprawiała seks kilka metrów dalej. Znajdowali się
w starej szopie, gdzieś na terenie posiadłości jednego z kolegów.
Jego rodzice wyjechali na trzy dni, więc mieli wolną rękę,
dlatego impreza przybierała coraz ostrzejszy charakter.
Angelica,
blond włosa ślicznotka, zakręciła z uśmiechem butelką, która
po chwili zatrzymała się na nim. Siedział po turecku, w jednej
ręce trzymał szklankę z mocnym drinkiem, a w drugiej papierosa.
Cmoknął w jej stronę, robiąc przy tym dwuznaczną minę.
Dziewczyna odwzajemniła się tym samym, chichocząc cicho. Odgarnęła
opadające jej na twarz włosy, eksponując swój biust.
Zapatrzyła się na niego, czując lekkie ukłucie w brzuchu.
Podobała mu się, była starsza od niego, ale za to świetnie
zbudowana. Sądził, że na dzisiejszej imprezie zrobi to samo, co
reszta jego znajomych, pójdzie w odosobnione miejsce i po
prostu dobrze się zabawi.
-
Co wybierasz? Zadanie, czy pytanie? - mruknęła uwodzicielsko.
Wybrał zadanie, uśmiechnął się do niej, puszczając oczko.
Jasnowłosa dziewczyna, postukiwała długim, pomalowanym na czarno
paznokciem i udawała, że poważnie zastanawiała się nad jego
zadaniem. W końcu, spojrzała na niego, uśmiechnęła się i
słodkim głosem oznajmiła: - Pocałuj Felipe.
Przez
chwilę wszyscy trwali w osłupieniu, a potem parsknęli śmiechem,
rzucając ciekawskie spojrzenie to na niego, to na wstawionego już
Felipe.
-
Zwariowałaś chyba – parsknął wściekle, czując rozczarowanie.
Spodziewał się, że to ją będzie musiał pocałować. Pocałunek
z facetem? W żadnym wypadku!
-
Wybrałeś zadanie! - warknęła Angelica. Stephen przyjrzał się
jej, wściekły na to, że próbuje zrobić z niego debila.
-
Sądziłem, że będę całował się z tobą! - wypalił nagle,
wszyscy parsknęli śmiechem, Angelica też.
-
Jeśli pocałujesz Felipe, to pozwolę cię na więcej, niż
pocałunek, obiecuję – odpowiedziała, uśmiechając się do niego
słodko. Zacisnął mocno szczękę i przyjrzał się chłopakowi,
którego miał pocałować.
Robili
masę różnych rzeczy, naprawdę szalonych rzeczy, ale jeszcze
nigdy nie całował się z kimś swojej płci, to nie miało jednak
znaczenia, bo przez chwilę poczuł niepokój, że tak naprawdę
to zadanie wcale nie wzbudza w nim wstrętu. Wręcz przeciwnie.
Przyjmował je ze spokojem, choć był mocno wkurzony na dziewczynę
za to, że go nęciła i zwodziła, by potem wypalić z czymś takim.
Doskonale
pamiętał to uczucie, gdy jego wargi na chwilę tylko zetknęły się
z wargami przyjaciela. Chciał o tym zapomnieć, ale nie potrafił. I
choć potem nikt już o tym nie myślał, on nie potrafił przestać
przejść nad tym do porządku dziennego. Tamtego dnia utracił część
siebie, zyskał jednak coś nowego, ale było to dla niego odrażające
i upokarzające. Nie był normalny, skoro pocałunek z kolegą, nawet
przelotny, gdy obaj byli wstawieni wywołał w nim coś na kształt
euforii.
***
Przez
kolejne miesiące zmagał się sam ze sobą. Walczył z mdłościami
na myśl o tym, że jest chory, psychicznie chory. Koniecznie chciał
wykorzenić z siebie to poczucie, że żyje w nim inny Stephen i to
on, ku jego przerażeniu, stawał mu się coraz bliższy. Robił
wszystko, aby zagłuszyć budzącą się w nim nową świadomość.
Chodził na imprezy, podrywał, flirtował, pieprzył młode
dziewczyny, starsze i nawet dojrzałe kobiety, które skusił
jego oczy i młody wiek.
-
Stary, nie poznaję cię – powiedział któregoś dnia
Jorgos, obaj siedzieli przy barze i wolno sączyli piwo. Stephen
zerknął w stronę barmana, który przyglądał mu się z
ciekawością. Nie wiedział, czy to wyniku ostatnich emocjonalnych
zawirowań, czy może zadziałało piwo, ale wydawało mu się, że
mężczyzna, który pucował kolejny kufel, wyglądał na
zainteresowanego nim. Próbował sobie wmówić, że
wcale go to nie obchodziło, ale jednak, coś tam zapaliło się w
nim i chciało sprawdzić jego nową świadomość.
-
Nie zmieniłem się, do wielu lat wciąż jestem taki sam – odparł
obojętnie, na potwierdzenie wzruszając jeszcze ramionami.
-
Gówno prawda. Zachowujesz się inaczej, jak jakiś pieprzony
Casanova, a wiem, że ty nigdy nie byłeś zwolennikiem takiej
rozrywki.
-
Zmieniłem zdanie. Szkoda mi życia, żeby bawić w romantycznego
bubka – odburknął tylko i wychylił resztkę piwa.
Jorgos
nic już nie mówił, bo po prostu nie wiedział, co mógłby
jeszcze powiedzieć, aby wydobyć z przyjaciela prawdę. Stevie
zmienił się nie do poznania, coś ukrywał, a on nie wiedział jak
mu pomóc. Najwidoczniej chłopak nie chciał jego pomocy, co
mocno go zabolało. Ukrył to jednak w sobie i pozwolił, aby Stephen
milczał i nic nie mówił. Razem pili piwo gapiąc się w
przestrzeń.
Mieli
siedemnaście lat, ale wychodzili do klubów. Pili piwo i
udawali, że są dorośli. Udawało im się to. Byli młodzi i
bogaci, więc bardziej przekupni bramkarze wpuszczali ich za
odpowiednią sumę, nie zwracając uwagę na ich „dowody”
tożsamości.
Kolejne
tygodnie nie przynosiły niczego nowego. Stephen szalał, narażał
się nie tylko nauczycielom, ale także ojcu, który groził,
że nie tylko zlikwiduje mu kieszonkowe, ale także wyśle do szkoły
z internatem. To była mała groźba w porównaniu do tego, co
działo się w sercu młodego buntownika. Stevie chciał umrzeć.
Każdego dnia walczył ze sobą i coraz bardziej nienawidził siebie
za to. Nic jednak nie mógł na to poradzić.
W
końcu jednak musiał podjąć decyzję, bo życie w rozdarciu między
jednym, a drugim Stephenem było niemożliwe. Chciał porozmawiać z
Jorgosem o tym, ale musiał najpierw sam sprawdzić, jak daleko może
się posunąć.
W
internecie wyszukał kilka informacji o klubach dla gejów.
Znalazł jeden całkiem blisko, choć nie był pewny, czy to dobry
pomysł. W końcu ktoś ze znajomych mógłby przebywać w
okolicy tego przybytku i zobaczyć jak wchodzi do środka. Co prawda
nie miał pojęcia, czy ktoś w ogóle akurat będzie przebywał
w pobliżu tego klubu, ale chciał być ostrożny, dlatego do Forte
dei Marmi pojechał taksówką.
Klub
raczej nie wyróżniał się niczym szczególnym pośród
szeregu kamienic i witryn sklepowych tego nadmorskiego miasteczka.
Cały budynek, w świetle lamp sprawiał ponure, nieco mroczne
wrażenie, ale to wcale nie odstręczało mężczyzn, którzy,
jak zauważył Stephen, licznie przybywali do tego miejsca. Nie było
żadnego kolorowego neonu, ani też krzykliwej nazwy. Był to
bezimienny budynek, w którym odbywały się imprezy zakrapiane
alkoholem oraz liczne orgie. Nawet nie chciał wiedzieć, co działo
się, gdy wszyscy już nyli podchmieleni. Kolejny raz zatrząsł się
z obrzydzenia. Nie wiedział jednak, czy kiedy tam wejdzie i upije
się, będzie tak się wypierał tego, że w głębi duszy czuł się
właśnie gejem.
Przez
ponad pół godziny walczył ze sobą i chciał się
powstrzymać od wejścia do tego klubu, ale w końcu zmusił się do
tego, by przekonać się jak bardzo jest popaprany i ile zostało w
nim starego Stephena.
Lokal
okazał się być miejscem, które tak naprawdę nie wyglądało
jak gniazdo rozpusty dla popieprzonych facetów. Do środka
wchodziło się po kamiennych schodkach, u drewnianych,
dwuskrzydłowych drzwi stał wysoki, szczupły mężczyzna. Na białej
koszulce miał czarny nadruk, cytat coś o byciu człowiekiem. Nie
doczytał, ponieważ jakiś mężczyzna z tyłu popchnął go i jak
długi poleciał na podłogę. W ostatniej chwili, ktoś podtrzymał
go za ramię i pomógł wrócić do równowagi. Gdy
podniósł wzrok na swego wybawiciela, dostrzegł średniego
wzrostu mężczyznę. Miał regularne rysy twarzy, ciemne włosy i
oczy. Twarz, nieco tylko poznaczona zmarszczkami, wyglądała raczej
na przyjazną, a w jego spojrzeniu nie wiedział niczego, co
świadczyłoby o tym, że jest coś z nim nie tak. Tak naprawdę od
tego mężczyzny biła... normalność, normalność niemalże
namacalna. Odsunął się od niego i odwrócił do tyłu, gdy
ochroniarz szarpnął go lekko za rękę.
-
Pokaż dowód! - warknął wściekle, ale nagle odezwał się
ten, który pomógł mu wrócić do równowagi.
-
Spokojnie, on jest ze mną. - Uśmiechnął się do ochroniarza i do
ręki wcisnął my kilka banknotów, po czym odwrócił
się do niego i złapał pod ramię. - Chodźmy, mały przyjacielu,
bo tarasujemy przejście.
Dopiero
wtedy odwrócił głowę i ujrzał, że kilku mężczyzn zerka
na niego z ukosa, niecierpliwi się lub prychali z niezadowoleniem.
Szybko
został wciągnięty do jakiegoś pomieszczenia, w którym przy
stolikach siedziało kilku facetów, popijało drinki lub piwo
i wesoło gawędzili. Był kompletnie zaskoczony! Spodziewał się,
że zastanie ogromny pokój, skąpany w ciemnościach i wielu
mężczyzn pieprzących się ze sobą w kątach. Okazało się
jednak, że to wcale tak nie wyglądało, a przebywający tu
klubowicze raczej nastawieni byli na coś w rodzaju miłej pogawędki
przy szklance dobrego trunku, niż na grzeszny seks z osobą tej
samej płci. Jak bardzo miał mylne wyobrażanie o gejach? To jednak
nie oznaczało, że tak z miejsca zaakceptuje to, kim był lub kim
może się stać. Takie miłe pogawędki to tylko przykrywa tego, co
działo się w innych pomieszczeniach!
Jego
kompan usiadł przy jednym ze stolików i skinieniem dłoni
przywołał kelnera. Zamówił drinki i orzeszki, po czym
zwrócił się w stronę Stephena i bacznie go obserwował.
-
Jak masz na imię, kolego? - zapytał w końcu. Stevie przez chwilę
miał ochotę uciec stąd, ale jednak, został i zaczął odpowiadać
na pytania nieznajomego. Jego rozmówca nazywał się Ludovico
La Duca. Miał czterdzieści dwa lata i własną firmę. A do klubu
przychodził tylko po rozmowę. Jak sam powiedział nie interesował
go związek na jedną noc.
Stephen
opowiedział Ludovico swoją historię i to, jak zmagał się z
„problemem”. La Duca okazał się jednak być kimś w rodzaju
filozofa udzielającego rad.
-
Drogi Stephenie, nie traktuj swojej orientacji jak choroby czy
przekleństwa. Jesteś gejem i musisz to zaakceptować. Chcesz czy
nie, ale musisz zrozumieć, że masz inną orientację, niż twoi
rówieśnicy. Gej, to też człowiek, tak samo kocha, tak samo
cierpi czy nienawidzi. Ludzie nie znoszą naszego istnienia, ale to
nie oznacza, że masz chować głowę w piasek. Znajdą się tacy,
którzy zechcą cię zniszczyć, będziesz wielokrotnie
raniony, będziesz cierpiał, ale najważniejsze jest to, żebyś w
końcu był szczery sam ze sobą. Możesz okłamywać rodziców
i przyjaciół, ale nigdy nie okłamuj samego siebie.
Po
tej rozmowie Stephen nieco inaczej spojrzał na to wszystko. Nadal
jednak się wahał. Dopiero odkrywał swoją orientację.
Pomimo
takich postanowień nic nie powiedział Jorgosowi, nawet słówkiem
nie wspomniał o niczym swoim rodzicom. Wiedział, jak zareagowałby
jego ojciec, wpadłby w furię.
Nie
mógł jednak w nieskończoność uciekać od tego problemu,
choć okropnie bał się tego, co powiedzą inni na temat jego
orientacji, musiał wyznać całą prawdę. Pierwszą osobą był
Jorgos. Do dziś pamiętał przerażenie, które dudniło mu w
piersi, gdy wypowiadał te dwa, okropne słowa: jestem gejem.
Milczenie jakie wtedy zapadło między nimi, sprawiało, że umysł
wariował, myśli pędziły. Jorgos trwał przez chwilę w szoku, nie
dowierzając temu, co mówił jego przyjaciel.
Jorgos
traktował Stephena jak brata, którego nie miał, ale nie
spodziewał się, że jego przyjaciel jest gejem! Spodziewał się
wszystkiego, gdy Warwick zadzwonił, że chce się spotkać i
poważnie porozmawiać, ale nawet w najczarniejszych snach nie
przypuszczał, że Stevie będzie chciał rozmawiać o swojej
orientacji, nie miał pojęcia, że tego będzie dotyczyła ich
rozmowa.
-
Żartujesz chyba – parsknął w końcu, gdy milczenie stawało się
nieznośne, szok powoli ustępował. - Powiedz, Stevie, że
żartujesz. Nie wierzę w to.
-
Przykro mi, stary, ale nie. Mówię to całkiem poważnie... -
mruknął tylko, czując okropny zawód. Jorgos chyba nie
zrozumiał go, a więc pewnie nie miał co liczyć na jego wsparcie
przy rozmowie z rodzicami.
-
Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Naprawdę. Nie po tych
cyrkach, które odstawiałeś przez ostatni rok – zawyrokował
w końcu Jorgos, ale w końcu prawda musiała do niego dotrzeć.
Zamilkł i wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. - To
właśnie dlatego tak się zachowywałeś, prawda?!
-
Tak – odpowiedział, kiwając jeszcze twierdząco głową. -
Myślisz, że dla mnie to było łatwe? Nadal nie mogę się z tym
pogodzić, ale prawda jest taka, że jestem gejem... Jestem gejem –
dodał jeszcze i na tym zakończył rozmowę.
Przez
następne dni nie widywał się z przyjacielem. Trwały wakacje,
które większość nastolatków w jego wieku spędzała
na szalonych imprezach, ale on zaszył się w domu i nie odbierał
telefonów, nawet jeśli ktoś dzwonił do jego rodziców.
Jorgos również dobijał się do niego, ale Stephen zbyt
rozczarowany słowami i zachowaniem przyjaciela, chciał na razie
nabrać dystansu do tego wszystkiego. Miał też nadzieję, że i on
nabierze do tego odpowiedniego dystansu i zrozumie go tak, jak bardzo
tego pragnął.
***
Przyznał
się ojcu. Wypowiedział te same słowa, które kilka tygodni
wcześniej usłyszał jego przyjaciel. O ile Jorgos zareagował
stosunkowo spokojnie, to jego ojciec przeszedł jego najczarniejsze
oczekiwanie. Wpadł w tak ogromną furię, że złapał go za
kołnierz podkoszulka i drąc się wniebogłosy począł okładać go
pięściami.
-
Ty cholerny gnojku! Ty gówniarzu! Jesteś pedałem! -
krzyczał, potrząsał nim i bił, jakby to miało coś pomóc.
Stephen nigdy jeszcze nie widział ojca, który szalał tak
bardzo. Furia i nienawiść była tak wyraźna, aż raniła jego
młode serce. Ojciec znienawidził go za to, co mu powiedział, za
to, że był inny.
Poprzez
spływającą po oczach krew, dostrzegł matkę, która płakała
i zawodziła, ale nie powstrzymywała ojca przed kolejnymi ciosami i
kopniakami. Pan Wawrick stracił nad sobą kontrolę i zapomniał, że
okłada pięściami własnego syna! Nawet nie wiedział, kiedy
stracił przytomność. Wiedział jednak, kiedy się obudził.
Był
w szpitalu. Miał wrażenie, że jego twarz pulsowała cała z bólu
i puchła. Żebra miał połamane, czuł każdą ich część. Leżał
w niewielkiej salce, sam... Był sam. Nie miał nikogo, kto
siedziałby przy nim i oczekiwał jego przebudzenia. Poczuł dławiący
w piersi ból. Ludovico miał rację: cierpiał jak każdy,
samotny człowiek. Zaraz po przebudzeniu przyszedł do niego doktor,
który zbadał go i stwierdził, że będzie musiał poleżeć
jeszcze kilka dni w szpitalu: miał wstrząśnienie mózgu i
mógł mieć krwiaka. Gdy wyszedł, jego miejsce zajął
Jorgos. Stephen śledził wzrokiem każdy jego ruch. Oczywiście na
tyle, na ile pozwalały mu napuchnięte powieki.
-
Jezu, ale cię urządził ten stary skurwiel! Powinien iść do
pudła! - zawołał mściwie Jorgos i przyjrzał się poranionej i
posiniaczonej twarzy przyjaciela.
-
Skąd się tu wziąłeś? - zapytał, ignorując gniewne słowa.
-
Twoja matka do mnie zadzwoniła. Wybacz mi Stevie, że mnie nie było
przy tobie w tamtej chwili, że nie wspierałem cię tak, jak
powinien to robić prawdziwy przyjaciel – wypalił w końcu, gdy
Warwick nie zareagował na jego słowa o matce.
-
Przestań, to nie twoja wina, że mój ojciec jest takim
furiatem.
-
Ale gdybym tam był to...
-
To nic byś nie wskórał, uwierz mi. Jeszcze oberwałbyś za
to, że stoisz po mojej stronie.
Jorgos
przez kolejne pół godziny prosił go o wybaczenie i błagał,
by nie gniewał się już na niego, że nie zrozumiał go od razu.
Stephen zapewniał Jorgosa, że nie gniewa się na niego i nie ma mu
co wybaczać.
Przez
następne dni przyjaciel odwiedzał go i spędzali kilka godzin
rozprawiając o grach, samochodach i kobietach, choć Jorgos wciąż
nie wiedział, co przyjaciel sądził o płci pięknej. Stephen leżał
na łóżku, a Jorgos siedział na niewygodnym krześle.
Warwick wiedział już, że nieważne, co zrobi jego ojciec i tak
będzie miał kogoś, kto go zrozumie. Jorgos obiecał, że nie
zostawi go już nigdy więcej.
***
Wyrzucił
go z domu. Zabronił się pokazywać nawet w jego pobliżu. Matka
znów płakała i zawodziła, ale nie wstawiła się za nim,
jedynie Jorgos to zrobił, wygrażając jego ojcu, że pójdzie
na policje i złoży doniesienie na niego. Lekarze mieli raporty, ale
Joseph wcale nie przejął się słowami małego gówniarza i
obu kazał wypierdalać z jego domu.
Spakował
się, zabrał wszystkie oszczędności i zamieszkał u Jorgosa. Jego
matka nie protestowała, ale i tak nie zamierzał siedzieć mu długo
na głowie. Postanowił wyjechać. Najlepiej, jeśli po prostu
wyjedzie z Włoch. Umiał angielski, w końcu kiedyś mieszkali w
Londynie. Skończył liceum, zdał maturę i miał zamiar wyjechać
do Anglii, w międzyczasie Jorgos dowiedział się całej prawdy o
swojej matce, która okłamywała go przez całe życie,
traktując go jak dochodowy interes, choć nieco uwierający ją
lekko w bok.
Obaj
wyjechali. On jednak opuścił Włochy i wyleciał do Londynu, a
Jorgos zamieszkał z ojcem w Grecji, przybrał rodzinne nazwisko
Kasapi - jego ojca, którego niesłusznie nienawidził przez
wiele lat i obaj zaczęli inne życie.
Pamiętał
pierwsze trzy lata w Londynie, studia, dorywcze prace i związki w
jakie się wikłał, oczywiście w tajemnicy przed przyjacielem. Z
powodu tego, co robił zaraz po studiach opuścił to miejsce i udał
się do innego miasta, które wybrał całkiem przypadkiem, a
do którego sprowadził się potem Jorgos, również
uciekając przed bolesną przeszłością i przed aferą, jaką
wywołała jego żona-ćpunka.
Kiedy
zmarł jego ojciec, zadzwoniła matka z pytaniem, czy przyjedzie na
pogrzeb. Nie przyjechał. Odciął się od nich całkowicie i choć
kochał rodzicielkę, to jednak tkwił w nim żal o to, że w ogóle
nie wstawiła się za nim, gdy ojciec bił go aż do nieprzytomności.
Wybaczył jej jednak, a gdy i ona zmarła, wrócił na chwilę
do Pietrasanta, aby pożegnać ją i raz na zawsze zapomnieć o tym,
co było.
Po
studiach założył własną firmę. Miał masę długów, z
których nie mógł się wykaraskać przez kilka lat, ale
potem zamiast strat, zaczęła przynosić zyski. Wydał miliony na
reklamy, wpraszał się na przyjęcia. Jak zwykle, w trudnych
chwilach pomógł mu Jorgos, choć nie chciał przyjmować od
niego żadnych pieniędzy, pozwolił, by ten poznał go z kilkoma
osobami. To on, dzięki rodzinnym znajomościom, zabierał go na
przyjęcia, na których zaczął powoli nabywać potencjalnych
klientów, a oni zaczęli polecać go kolejnym i tak dalej.
Osiągnął w końcu sukces, kupił mieszkanie, pozwolił sobie na
nowy samochód, lecz wcale nie czuł się szczęśliwy. Owszem,
przeszłość zostawił za sobą, ale był sam. Prócz Jorgosa
i jego wspaniałej rodziny, która zaakceptowała jego i jego
orientację nie miał nikogo. Był gejem i nie mógł ogłaszać
wszem i wobec, że szuka partnera. Kasapi poradzili mu, aby tego nie
robił, choć życzyli mu dużo szczęścia, wiedzieli jak okrutni
potrafią być ludzie biznesu, gdyby dowiedzieli się kim naprawdę
jest. Bolało go to, ale musiał przyznać im rację.
Jednak,
po latach samotności, bólu i cierpienia udało mu się
spotkać kogoś, kto okazał się nie tylko wspaniałym przyjacielem,
oddanym partnerem, ale kimś o wiele ważniejszym. Robert O'Brien.
Bobbie, wesoły i nieco uszczypliwy, stał się jego rodziną.
Teraz
patrząc na to wszystko, wiedział, że zazwyczaj jest źle, człowiek
traci nadzieję i cierpi, ale potem wszystko się odwraca, ale tylko
dzięki determinacji i chęci życia. Jeśli ktoś ma ponure myśli,
to i los zwraca się przeciwko niemu. Uwierzył, że może być
szczęśliwy i okazało się, że zyskał kochającą rodzinę oraz
partnera, który był zdecydowany zostać z nim do końca
życia.
***
Zastukał
w szkło, aby przemówić. Musiał coś powiedzieć od siebie,
złożyć hołd Muriel i Jorgosowi, zwłaszcza jemu. Goście ucichli
po chwili. Przyjrzeli mu się uważnie i w skupieniu oczekiwali tego,
co miał zamiar powiedzieć. Nie miał przygotowanej przemowy,
dlatego jego słowa płynęły prosto z serca. Mówił to, co
czuł i myślał w tej chwili.
-
Muriel, nie miałem okazji ci powiedzieć tego wcześniej, ale
wyglądasz ślicznie. Jesteś piękna – powiedział, na co panna
zareagowała lekkim rumieńcem, skinęła jednak głową i
uśmiechnęła się do niego promiennie. - Przyznam się, że nie mam
żadnej przemowy, dlatego mam ochotę powiedzieć tak wiele, ale nie
mam za dużo czasu. Z Jorgosem przyjaźnie się od wielu lat, od
niepamiętnych czasów obaj przyjaźniliśmy się i
wspieraliśmy w każdym ważnym momencie naszego życia. W wieku
osiemnastu lat nasze życie zmieniło tory. Obaj rozjechaliśmy się
w różne strony świata, ale nadal pozostawaliśmy w
kontakcie. Wspieraliśmy się, bo każdemu z nas życie rzuciło
kilka kłód pod nogi. Nie mieliśmy łatwo, ale żaden z nas
nie poddał się tak łatwo i choć wcale nie było kolorowo, to
jednak nasza przyjaźń przetrwała. Obaj wyszliśmy cało z tego,
każdy z nas zdobył to, czego tak skrycie pragnął, ale bał się
przyznać. Dziękuję ci, przyjacielu za te wszystkie lata, dziękuję
ci za to, że byłeś przy mnie, gdy wszyscy inni odwrócili
się ode mnie. Cieszę się, że tu jestem i świętuję coś tak
wspaniałego, jak zawarcie związku małżeńskiego. Życzę tobie i
Muriel dużo szczęścia! - Wzniósł smukły kieliszek
wypełniony po brzegi szampanem i wychylił go do dna.
Rozbrzmiały
oklaski i usiadł. Uśmiechnął się do Jorgosa i jego młodej żony,
a potem przeniósł wzrok na Roberta. Ten kiwnął tylko głową.
Cieszył się, że tu był.
fajny wpis, wpadnij też do mnie :) ekologiczne zabawki poznań
OdpowiedzUsuńZapraszam wszystkich na mojego nowego bloga :)
OdpowiedzUsuńhttp://milosc-w-kasynie.blogspot.de
Kategoria i podkategoria : Romans, Akcja
Opis opowiadania : Kończąca studia Natalia postanawia wyrwać się ze złotej klatki stworzonej przez ojca policjanta. Ucieka wprost do poznanego przed laty Alana. Nie wiedziała jednak, że chłopak dorobił się fortuny, przez co zostanie wplątana w wojnę między dwoma kasynami.