17.07.2012

1. Na dywaniku

   

      Dziś wstała wcześniej, niż zwykle, gdyż Melisanda potrzebowała pomocy przy kąpieli. Kilka dni temu złamała nogę, gdy wyskoczyła z balkonu. Dzięki Bogu, że mieszkały na pierwszym piętrze, a nie na siódmym. Ciocia od dziesięciu lat zmagała się z psychiczną chorobą, która bez leków sprawiała, że słaby umysł kobiety robił się coraz mniej użyteczny. Muriel zdawała sobie sprawę, że antydepresanty to za mało, by opóźnić chorobę, ale nie stać jej było na droższe leki. Musiałaby wziąć pożyczkę. Nie chciała tego, gdyż wiedziała, że ten dług ciągnąłby się w nieskończoność.
W drodze do pracy obmyślała sposoby, aby w jakiś sposób wykupić potrzebne periodyki. Jej zdezelowany Mini wlókł się jak żółw, ale był już bardzo stary i po licznych naprawach. W końcu dotarła do firmy. Zaparkowała swój samochód tam, gdzie zawsze i biegiem puściła się do windy, aby zdążyć przed szefem, który w biurze powinien być za jakieś dwie minuty. Kok, nad którym ciężko pracowała przez pół godziny teraz przypominał ptasie gniazdo. Jej tycjanowskie włosy wystawały we wszystkie strony świata i nie miała o tym pojęcia.
Sekretariat, w którym pracowało sześć sekretarek, był duży i przestronny, a każde stanowisko miało wszystko to, co było potrzebne każdej sekretarce. Jej biurko usytuowane było w kacie i dzięki temu miała spokój i zbyt wiele osób nie przeszkadzało jej w pracy. Rozmawiano z nią tylko wtedy, gdy musiała przepisać dokumenty lub wykonać jakieś inne, banalne zadanie. Zatrudnioną ją tu, bo polecił ją mężczyzna, który prowadził kursy komputerowe, w których brała aktywny udział.
Weszła powoli. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dostrzegła cztery sekretarki. W tym Tracy Gumble jedną z  nielicznych dziewczyn podobnych do niej.
 - Nareszcie jesteś – powiedział jakiś głos. Odwróciła się szybko i zderzyła się z szerokim torsem swojego szefa. - Spóźniłaś się! - warknął na tyle głośno, że ludzie idący korytarzem zatrzymali się na chwilę.
 - Ja... przepraszam, szefie. Musiałam...
 -  Spóźniłaś się! - ryknął i zmierzył ją lodowatym spojrzeniem, od którego zadrżała. Umknęła wzrokiem, gdyż bała się, że spopieliłby ją tymi swoim stalowymi oczami, gdyby patrzyła na niego o kilka sekund dłużej. - Do gabinetu!
Opuściła głowę i poszła w stronę pokoju. Czuła na sobie spojrzenia innych. O Boże, czemu on tak krzyczy?
Gabinet szefa urządzony został tak, by mógł wygodnie pracować i przyjmować ważnych gości. Wnętrze zostało urządzone w ciepłych kolorach. Wielkie biurko, dość stare stało bokiem do okna widokowego. Czasami zastanawiała się, czy byłaby w stanie pracować w tym gabinecie, gdyby tuż obok niej rozpościerał się widok na panoramę Leeds. Chyba nie, bo uwielbiała krajobrazy. Wtedy przeszywał ją przyjemny dreszcz, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że jest marnym pyłkiem we wszechświecie.
 - Siadaj – warknął ostro, a ona posłusznie wypełniła jego polecenie. Czekała, aż on w końcu zajmie miejsce naprzeciw niej, ale nie zrobił tego, ku jej przerażeniu, oparł się o biurko, tuż obok niej. Skrzyżował ręce na piersi i świdrował ją szarymi oczami. - Możesz mi powiedzieć, dlaczego się spóźniasz? Średnio trzy razy w miesiącu nie przychodzisz na czas. Mam dość tego! - krzyczał głośno, a ona coraz bardziej zapadała się w sobie. Och, Bóg jeden wie, że nie chciała się spóźniać, ale jej sytuacja była dość skomplikowana.
 - Bo... - zaczęła cicho i niepewnie, ale zaraz urwała, gdyż w tej chwili zadzwonił telefon. Odetchnęła z ulgą.
- Kasapi, słucham. - Muriel odważyła się podnieść wzrok na szefa. Odprawił ją, a sam powrócił do rozmowy. Odetchnęła z ulgą, wiedząc, że Jorgos wróci do niej. Oby zapomniał, albo żeby miał dużo obowiązków przez najbliższe tygodnie. Usiadła na swoim stanowisku i zaczęła pracę.
Dzień miał jej powoli, lecz wiedziała, że prawdopodobnie w każdej chwili Jorgos wróci do porannej rozmowy. Tuż przed czwartą, kiedy miała wychodzić wezwał ją do swojego gabinetu. No cóż...
 - Rano udało Ci się uciec od tej rozmowy, ale teraz będziesz musiała mi się porządnie wytłumaczyć - zaczął bez wstępów.
 - Nie mogę teraz, proszę pana. Śpieszę się, musz... - zaczęła, lecz urwała, gdy napotkała jego wzrok, a w nim zimną furię.
 - Nie interesuje mnie to, co teraz musisz. Siadaj! - Wskazał jej fotel, a sam usiadł za biurkiem. Patrzył na nią przez chwilę, a ona czuła, że czerwieni się po same korzonki włosów. Nienawidziła go. Miała ochotę wygarnąć mu to, co o nim myśli, ale bardziej pragnęła rzucić w nim czymś ciężkim, żeby go zabolało. - Słucham, co masz mi do powiedzenia, panno Dumn.
  Przez chwilę milczała. Musiała zebrać w sobie dość odwagi, żeby powiedzieć mu dlaczego się spóźniła.
 - Spóźniłam się ponieważ moja ciocia złamała nogę i muszę jej pomagać przy porannych czynnościach, których sama nie jest w stanie wykonać.
 - Jak mniemam twoja ciotka złamała tę nogę pół roku temu i do tej pory musisz jej pomagać w trudnych czynnościach, czy tak?
 - Nie...
 - Więc dlaczego, do cholery, wciąż się spóźniasz?! Mam cię wyrzucić z pracy, żebyś zrozumiała, że nie toleruję spóźnialstwa?
 - Nie, tylko nie to! Niech pan mnie nie wyrzuca...
 - To zacznij przychodzić punktualnie, bo inaczej wręczę ci wypowiedzenie – odpowiedział, a jego aksamitny głos niemal doprowadził ją do płaczu. Tylko wobec niej był taki nieuprzejmy. Zachowywał się tak, jakby to ona była winna wszelkim kryzysom, kataklizmom i wojnom. Traktował ją jak robota, który nic nie czuje i nie ma własnego zdania. Owszem, nie mogła z nim dyskutować, bo w przeciwieństwie do innych zajmowała najniższe stanowisko, ale to nie oznaczało, że jest rzeczą pozbawioną ludzkich odruchów. Podejrzewała, że jej arogancki szef nie miał serca. Taki zimny i brutalny człowiek przerażał ją i jednocześnie fascynował, gdyż czasami, w swej naiwności, wierzyła, że Jorgos musiał przeżyć jakieś tragiczne wydarzenie, które spowodowało, że jest taki. Ale dlaczego wyżywał się na niej? - Poza tym zmień styl ubierania, bo niedobrze mi się robi, jak na ciebie patrzę. - Przez chwilę nie była w stanie nic powiedzieć. Wpatrywała się w niego swymi zielonymi oczyma. Czy on przed chwilą powiedział, że...? Nie, to jest po prostu jakiś koszmar...
 - Przykro mi, panie Kasapi, ale w przeciwieństwie do większości pracujących tu kobiet nie mam wysokiego statusu społecznego lub bogatego męża, który mógłby płacić za moje drogie stroje. Przykro mi, że wzbudzam w panu takie odczucia, ale nie zmienię swojego stylu ubierania. W tym jest mi wygodnie. Czy to już wszystko? - zapytała dumnie unosząc głowę. Chyba nigdy w życiu nie powiedziała nic równie odważnego. Zazwyczaj starała się unikać wszelkich konfliktów i przyznawała rację innym, choć ci nie zawsze ją mieli, lecz dziś, mocno upokorzona, postanowiła w końcu się zbuntować. Jednak strach o pracę szybko sprawił, że popatrzyła na niego przerażona. Co powie?
 - Wynocha! I jutro masz przyjść punktualnie! - warknął wściekły. Dziewczyna wstała i skierowała się w stronę drzwi. Boże, dlaczego palnęła takie głupstwo? Co jej strzeliło do głowy? Czyż nie naraziła się mu spóźnianiem? Oszalała, czy co?!

___

Znów wróciłam do Coś wspaniałego. Mówiłam, że nie opuszczę tego opowiadania:)

3 komentarze:

  1. Jeej, wróciłaś! Ależ się cieszę^^ bardzo lubiłam Coś wspaniałego, więc świetnie, że zdecydowałaś się je znowu publikować;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A właśnie myślałam o twoim opowiadaniu i zastanawiałam się, kiedy wrócisz, a tu proszę! Bardzo się cieszę, bo wciągnęłam się w fabułę i byłam ździebko nieszczęśliwa, kiedy oznajmiłaś, że przerywasz pracę. Ale wróciłaś i to jest najważniejsze, czekam na kolejny rozdział! ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko, ten jej szef. Uwielbiam to opowiadanie. Czekam na te Twoje wszystkie zawiłe akcje! :D

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Impressole, Sakis Rouvas, Lea Michele.