26.07.2012

2. Zły szef


Na parkingu wsiadła do swojego Mini i oparła czoło o kierownice. Zawsze trzymaj język za zębami, bo inaczej stracisz racę, pomyślała zrezygnowana. Nienawidziła swojego szefa za tę jego arogancję i za to, że drwił z niej na każdym kroku. Gdy miał zły dzień lub interesy nie poszły mu tak, jak chciał ona była jego workiem treningowym. Miał z tego jakąś perwersyjną przyjemność, gdy krzyczał na nią.  Nie, zaciśnie zęby i będzie pracować, gdyż pieniądze są jej potrzebne. Odpaliła silnik, który zachłysnął się jeszcze dwa razy i ruszyła do domu.
Ciężkim krokiem weszła do mieszkania.
 - Ciociu? - zawołała. Klucze położyła na małej komódce, która zajmowała niemal całą szerokość korytarzu. Powinna ją stąd usunąć, ale kochała ten stary mebel. Miała do niego sentyment i wiedziała, że nigdy go nie sprzeda.
Melisanda leżała na sofie w salonie, który jednocześnie pełnił funkcję jadalni i był przejściowym pokojem cioci. Sanitariusze położyli ją tu i Muriel stwierdziła, że nie będzie zmieniać jej miejsca. Pomagała jej tylko, gdy szła do wc lub musiała się wykąpać. Tylko wtedy obie jakoś starały się dotrzeć do łazienki.
 - Och, kochanie, tu jestem! - zawołała radosna kobieta, która ani trochę nie przejęła się swoim opłakanym stanem. - Wiesz, znalazłam twój album... Ze szkoły. Och, byłaś taka śliczna, Cukiereczku! - zaszczebiotała ciotka, która w jakiś sposób wstała z kanapy.
- A jak ty wstałaś? - zapytała Muriel. Oparła się o framugę i skrzyżowała ramiona na piersi.
- Normalnie – odparła beztrosko i wzruszyła ramionami. - Jak w pracy? Czy twój szef, ten o pięknych szarych oczach, znów cię dręczył? - Zawsze zastanawiała się skąd jej ciotka nabyła zdolności jasnowidza. Przecież u nich w rodzinie nie było kogoś o podobnych „talentach”.
 - Tak. Dziś znów mnie dręczył, ale najwidoczniej ma jakieś problemy i wyżywa się mnie, choć niczym nie zasłużyłam, by mnie traktowano w ten sposób.
 - On cię kocha, Cukiereczku – zachichotała i powróciła do oglądania zdjęć. Muriel zatrzęsła się od powstrzymywanej złości. Czy ona oszalała? Skrzywiła się, gdy uzmysłowiła sobie, że poniekąd tak jest. Jak mogła insynuować coś takiego? Skąd jej przyszło do głowy, że Jorgos Kasapi mógłby się w niej zakochać? To kobieciarz! Poza tym bardzo się od siebie różnili. Ona prezentowała zupełnie inne zasady i postawy niż ten mężczyzna.
 Jej szef z urodzenia był Grekiem, wychowywał się we Włoszech, a od ośmiu lat mieszka w Anglii. Czemu nie może wyjechać do Grecji i tam otworzyć kolejnej filii firmy? Nikt i nic go tu nie trzyma. Nie jest zakochany, nie ma narzeczonej, lecz kilka kochanek, którym złamał serce. Ale wnioskując po tym, jak te kobiety się zachowywały i z jaką częstotliwością zmieniały partnerów Muriel musiała zweryfikować ostatnią myśl. Raczej Kasapi nie złamał im serca.
Ona sama nie potrafiłaby wieść takiego trybu życia. Musiałaby bez reszty stracić do siebie szacunek, by sypiać z kim popadnie.
Poszła do kuchni. Pod stołem spał Diego. Wielki czarny wilczur, którego znalazła na ulicy. Biedne psisko błąkało się w okolicy przez ponad pół roku, aż w końcu wzięła go do siebie. Oczywiście nie chciał z nią iść, bo był nieufny, ale kiedy zaczęła przynosić mu jedzenie powoli zaczął się do niej przekonywać i po miesiącu zdołał jej zaufać i pójść za nią do mieszkania. Na początku wydała mnóstwo pieniędzy na weterynarza, gdyż Diego był zaniedbany, ale na szczęście szybko udało mu się wrócić do formy.
Pogłaskała psa po wielkim łbie i postanowiła przygotować coś pysznego na kolację.

Wiedziała, że jeśli nie chce się spóźnić musi zmusić się do bardzo wczesnej pobudki. Jednak jej oczy nie chciały się otworzyć. Była śpiąca i pragnęła uciąć sobie krótką drzemkę. Budzik, który wieczorem ustawiła na godzinę czwartą zaczął dzwonić, a raczej brzęczeć wszystkimi luźnymi częściami. Zaspana powlokła się do łazienki. Poranna toaleta zawsze zajmowała jej niewiele czasu, ponad dziesięć minut.
Zanim wyszła do pracy musiała zrobić śniadanie ciotce i wyprowadzić psa, który w jakiś sposób wyczuwał sytuację Muriel i gdy tylko złapała za smycz on natychmiast podniósł wielki łeb i podbiegł do niej. Park znajdował się dwie ulice dalej. Diego biegał między drzewami i obwąchiwał każde. W takich momentach chciała zamienić się z nim miejscami. Nie miał wielu trosk i kłopotów, które pozbawiały go snu. Nie musiał drżeć przed swoim szefem, który był gburem i łajdakiem. Po prostu... biegał, wąchał i szczekał.
Usiadła na pobliskiej ławce i przymknęła powieki. Wiedziała, że Diego jeszcze przez chwilę nie będzie chciał wrócić do domu. Wiał lekki wiatr, smagał jej zmęczoną twarz, sprawiając, że po plecach przechodził ją zimny dreszcz. Wdychała powietrze i rozkoszowała się ciszą, która otaczała ją zewsząd. Jednak jej samotność nie trwała zbyt długo. Poczuła, jak ktoś siada obok niej na ławce. Otworzyła oczy i zobaczyła dobrze jej znane stalowo-szare oczy. Patrzyły na nią, a ona nie potrafiła odczytać ich wyrazu, były nieprzeniknione jak głębokie morze.
 - Dzień dobry – mruknęła niechętnie i wstała. On natomiast nie poruszył się ani o centymetr. Po prostu siedział i patrzył na nią wnikliwie.
 - Dzień dobry. Mam nadzieję, że nie spóźnisz się do pracy? - Oczywiście, jakiego innego pytania mogłaby się spodziewać? Zresztą to jej szef, człowiek, który w pracy stał na wysokim piedestale. Była zwykłą śmiertelniczką z finansowymi problemami i z bagażem, który niejednego by odstraszył. Natomiast on był czymś w rodzaju boga z Olimpu, który wiedziony ciekawością wkrada się w egzystencję takich jak ona i przygląda się życiu pełnemu potknięć i kłód, które rzucają inni.
 - Oczywiście, że nie – odparła, nie starając się ukryć niechęci, która dodała jej odwagi, by okazać mu jawny afront. Popatrzyła na niego. Jego oczy wyrażały zdumienie, aczkolwiek nie dałaby sobie za to uciąć głowy.
 - Który to twój pies? - zapytał i wskazał głową grupę psów, która biegała po parku, niedaleko nich.
- Czarny – odpowiedziała, choć dobrze wiedziała, że jest kilka psów o takim kolorze sierści.  Diego zauważył, że jego pani rozmawia z kimś obcym i natychmiast przybiegł do niej. Obnażył kły i zawarczał głośno, by wystraszyć nieproszonego gościa.
 - Duży - zauważył, ale w ogóle nie przejął się tym, że pies ma ochotę skoczyć mu do gardła i jednym szarpnięciem dużej szczęki rozszarpać je. - Nie zamierzasz go uspokoić? - zapytał, gdy pies nadal warczał i połyskiwał zębami. - Wydaje mi się, że ma ochotę skoczyć mi do gardła.
 - W takim razie proszę mi powiedzieć, co by pan chciał zrobić tuż przed śmiercią. Spełnię pana ostatnią wolę – syknęła. Zapięła psu smycz i ruszyła w stronę domu.
 - Mamy zły humor? - usłyszała tuż za plecami. Zesztywniała, ale nie zwolniła kroku, gdyż nie miała ochoty widzieć tej impertynenckiej twarzy, w dodatku bardzo przystojnej, co  dodatkowo wytrącało ją z równowagi.
 - Od kiedy to pan mówi o sobie w liczbie mnogiej? - odcięła się. - Czego pan ode mnie chce? - wybuchnęła w końcu, a jej podniesiony głos zaalarmował psa. Natychmiast przystanął i potężnym głosem szczeknął na ciemnowłosego intruza. - Spokój, Diego.
 - Diego? Bardzo oryginalne imię dla psa – zauważył, niezrażony niechęcią dziewczyny.
 - Jeśli chce mnie pan podręczyć to niech pan poczeka aż przyjdę do pracy, dobrze? Nie chcę od samego rano stać się ofiarą pańskich żartów. - Mężczyzna przystanął i popatrzył na oddalającą się dziewczynę. Muriel szła energicznie, starając się powstrzymać złość na tego aroganta. Nienawidziła go i wiedziała, że lada chwilę naprawdę zrobi mu jakąś krzywdę. Przez całą drogę do domu zastanawiała się jak dziś będzie traktowana przez Kaspiego. Nie mogła powiedzieć, że w jakiś fizyczny sposób maltretował ją, również nie padła ofiarą molestowania, lecz jego cięte uwagi w pewien sposób sprawiały, że czuła się ofiarą. Jednak teraz, w parku udowodniła sobie, że potrafi być złośliwa. Może myśl, że nie jest w pracy sprawiła, że poczuła się pewniej i mogła skontrować jego przytyki. Poczuła się lepiej. Z uśmiechem na ustach weszła do mieszkania i przebrała się, by pół godziny później wejść do biura raźnym krokiem. Była dwadzieścia minut przed czasem i była z siebie dumna, bo teraz nie będzie jej zarzucał, że się spóźniła. Ewentualnie przyczepi się do ubioru. Na sobie miała czarną sukienkę i buty na płaskim obcasie, które lata swej świetności już dawno miały za sobą. Nie przejmowała się tym, gdyż czuła się w tym ubraniu dobrze i wiedziała, że nic jej nie będzie ugniatało czy drapało. Wygodę stawiała na pierwszym miejscu, jeśli chodziło o ubrania.
Zasiadła za biurkiem i włączyła komputer. Wbrew pozorom umiała obsługiwać urządzenia, które były podstawą każdej firmy, a nieumiejętność obsługiwania ich dyskwalifikowała każdego kto chciał pracować w biurze. Nie  była orłem w dziecinie informatyki, ale na kursach dobrze jej szło i nie musiała się bać, że w pracy będą z niej drwili. I faktycznie, nie mogli śmiać się z niej, gdyż nie kaleczyła pisania na komputerze, czy robienia wykresów i tabel.
Przywitała się z koleżankami, które nie pragnęły jej towarzystwa, ale okazywały jej sympatię. Dziewczyny były teraz ciche i jakby wystraszone.
 - Co się stało? - zapytała, gdy Tracy przyniosła jej dokumenty, by na ich podstawie opracować raport i wykres. - Odnoszę wrażenie, że wszystkie tutaj jesteście wystraszone.
 - Szef przyszedł jakąś godzinę temu. Oczywiście nikogo tu nie było, a gdy przyszły Sandra i Tina zaczął wrzeszczeć, że nie przychodzimy do pracy na czas, że powinien nas wszystkie zwolnić, z tobą na czele.
 - Przecież przyszedł za wcześnie. Powiedziały mu to?
 - Oczywiście, a wtedy zaczął krzyczeć, że widocznie mają za wysoką pensję, bo zrobiły się aroganckie.
 - Gdzie on teraz jest? - zapytała, choć nie chciała wiedzieć.
 - U siebie. Pierwszy raz widzę, żeby zachowywał się wobec swoich sekretarek w ten sposób.
 - Doprawdy? Jeśli jeszcze nie zauważyłaś to ja obrywam w podobny sposób dość często.
 - No tak, masz rację. Wszyscy tu zastanawiamy się dlaczego cię nie lubi.
 - Nie lubi to dość łagodne słowo. On mnie nie dzierży, nie trawi organicznie. Zresztą ze wzajemnością. Mam ochotę w niego rzucić jakimś ciężkim segregatorem.
Te słowa sprawiły, że obudził się w niej duch walki. Zielone oczy zapłonęły ogniem.
  - Ojoj, takie słowa z ust takiego malutkiego stworzenia? - tuż za ich plecami rozległ się czyjś głos. Obie zwróciły oczy w stronę mężczyzny. I Tracy, i Muriel zapatrzyły się na nieznajomego. Był wysoki, barczysty, a jego uroda wręcz porażała. Miał jasne włosy i niebieskie oczy, uśmiech, którym obdarzył obie dziewczyny, niemal zwalił je z nóg i przyprawił o szybsze bicie serca. Otworzyły usta i wpatrywały się w niego.
 - Stephenie, uwodzisz moje sekretarki. - Tym razem przemówił Jorgos, który wyszedł z biura i ujrzał tą dziwną scenę. O tyle była dziwna, że nikt nic nie mówił. Obie jego pracownice wpatrywały się w Stephena, jak gdyby był bóstwem.
 - Nie przedstawisz mnie? - zagadnął i posłał uwodzicielski uśmiech obu dziewczynom.
 - Nie. Przyszedłeś w sprawie interesów czy na flirty? - zapytał go, a obie dziewczyny smagnął pełnym złości spojrzeniem. - A wy co? Nie macie zajęć? Zaraz wam znajdę odpowiednie.
 - No-no, Jorgos, coś ty taki nie w sosie?
 - Chodźmy do gabinetu – odpowiedział, całkowicie ignorując pytanie. Kiedy mężczyzna o imieniu Stephen odchodził, posłał im rozbrajający uśmiech.
 - Widziałaś go? - zawołała Tracy. - O Boże, aż mi ciarki przeszły po plecach. Ciekawe, kim on jest?
 - Pewnie jakiś przyjaciel. Tracy, weźmiesz to i zaniesiesz Seraphine? Nie lubię jej i nie chce się narażać tej jędzy.
 - Nie ma sprawy.

Praca w Kasapi Corporation pomimo gburowatego szefa i kilku złośliwych współpracownic sprawiała jej przyjemność. Mogła w ten sposób oderwać się od przyziemnych spraw i skoncentrować na raportach i wykresach. Mogła również pobyć wśród ludzi, gdyż nie miała wokół siebie tyle osób. Nie umiała żyć z innymi tylko dlatego, że matka izolowała ją od „niepożądanych” znajomych. Potem, gdy przeszła pod skrzydła ojca zrobiła się jeszcze bardziej dzika i nieufna. Wciąż jej wmawiał, że kobiety są złe, wyrachowane i chciwe. Oczywiście dlatego tak twierdził, gdyż żona porzuciła go, wmawiając mu, że jest dla niej zerem. Kto by przypuszczał, że śliczna Luna okaże się „chciwą suką”. Muriel nie uważała swojej matki za taką osobę, ale na pewno jej nie kochała i nie widziała w niej ideału. Luna nie była kobietą świętą i miała sporo grzechów na sumieniu. No cóż, została wychowana w rodzinie, gdzie kobiety miały być kurami domowymi i hamować swe namiętności, marzenia i pragnienia. Właśnie te zakazy sprawiły, że prześliczna rudowłosa kobieta wyrwała się ze szponów rodziny, uległa namiętności i poślubiła niewłaściwego człowieka, by potem uciec z córką.
Kiedy zmarła, ojciec przejął nad nią opiekę, ale okazało się to dla niej fatalnym rozwiązaniem. Mężczyzna przez całe ich wspólne życie obrażał ją i mówił, że kobiety nadają się tylko do kuchni i czasem do łóżka.
Łóżko. Słowo, które dla niej miało znaczenie bardziej materialne niż erotyczne. Dla niej był to mebel, w którym się spało, ewentualne jadło i czytało, a nie gdzie ludzie... Cóż, miała bujną wyobraźnie, więc szybko przed oczami pojawił się obraz kobiety i mężczyzny śmiało ze sobą poczynających.
Jej policzki rozgorzały, a oczy zaszły lekką mgiełką. Próbowała się otrząsnąć, lecz wciąż nachodziły ją nowe obrazy. Pomasowała sobie skroń, gdyż poczuła tępy ból.
Prace skończyła tuż przed czwartą, ale ponieważ Tracy nie mogła poradzić sobie z dokumentami postanowiła jej pomóc, więc oznaczało to, że obie będą musiały zostać co najmniej kilka godzin. Nie uśmiechała jej się perspektywa siedzenia w biurze i wypełniania raportów, gdyż ciotka Melisanda na pewno jej oczekuje. Nie mogła zostawić chorej kobiety, która na dodatek nie mogła ruszyć się z miejsca. Ciężko westchnęła i zadzwoniła do ciotki, miała przy sobie telefon komórkowy, który zakupiła jej jakiś czas temu. Stwierdziła, że tak będzie lepiej, gdyż w razie, gdyby ciotka wyszła z mieszkania ona będzie mogła do niej zadzwonić.
- Ciociu, muszę zostać w pracy trochę dłużej niż zawsze – mruknęła do słuchawki. Nie chciała tego robić, ale skoro obiecała koleżance.
- Dobrze, Cukiereczku – odpowiedziała kobieta, ale najwidoczniej nie przejęła się tym zbytnio.
- Tylko proszę cię, nie rób głupstw i czekaj na mnie cierpliwie. W telewizji na pewno będą leciały jakieś ciekawe filmy.
 - Tak, tak, wiem. - Ciotka wydawała się trochę podekscytowana, że dziś będzie sama trochę dłużej. Nie podobało się to Muriel, gdyż bała się, że kobieta mogłaby zrobić jakieś głupstwo. - Czy ten szarooki bóg kazał ci zostać?
Szarooki bóg? Na litość boską, skąd jej przyszło do głowy coś takiego? Owszem Jorgos był przystojnym mężczyzną. Miał surową urodę, która drażniła kobiece zmysły. Kasapi był posiadaczem najbardziej hipnotyzujących oczu, najbardziej zmysłowych ust i przede wszystkim jego kwadratowa szczęka była symbolem uporu i, jak twierdziła Muriel, brutalności. Cóż, niewątpliwie zasługiwał na miano boga, ale ona na pewno nie nazwała by go tak. To głupie, a poza tym nienawidziła go i nie miała zamiaru, nawet w rozmowie z ciotką, przypochlebiać się mu.
 - Nie, poprosiła mnie Tracy, żebym pomogła jej przy uzupełnianiu dokumentów. Postaram się wrócić jak najszybciej, a jeśli nie, to poproszę panią Brin, żeby do ciebie zajrzała.
 - Jak chcesz – mruknęła w odpowiedzi i po kilku minutach rozmowy rozłączyła się.
Nie mogła zostawić ciotki samej. Jej dziecinne podejście do życia mogłoby sprowadzić nieszczęście na tę kobietę. Sąsiadka zgodziła się zaopiekować ciotką, bo znała Muriel i bardzo ją lubiła, a poza tym nudziła się w mieszkaniu, więc pomoc przy kontuzjowanej kobiecie zajmie jej czas. Odetchnęła z ulgą i mogła pozwolić sobie na kilka godzin spokoju.
Nie trwał on długo, gdyż z biura wypadł Jorgos.
 - A co ty, u licha, tu robisz? - krzyknął zaskoczony. Muriel spłonęła rumieńcem wstydu i złości.
 - Pracuję – odparła i zignorowała jego zniecierpliwione prychnięcie.
 - Dobrze, w takim razie  od dziś będziesz mi pomagała... Po godzinach – odpowiedział tonem, którym mógłby zmrozić ognie piekielne.
 - Nie mogę! Tylko dziś...
 - Bez dyskusji! - warknął i wszedł do swojego gabinetu. Muriel nie wytrzymała, po prostu puściły jej nerwy. Rzuciła za nim notatnikiem i choć nie trafił celu – czyli Jorgosa, to i tak odczuła pewną satysfakcję z tego, że odważyła się w końcu na ten szalony czyn. Jednak jak zawsze, gdy działa impulsywnie i potem żałowała swoich decyzji, zaczęła żałować, że targnęła się na coś takiego. W pokoju zaległa cisza przed burzą. Drzwi otworzyły się i wyszedł z nich Kasapi. Furię miał wymalowaną na twarzy, a oczy skrzyły się od powstrzymywanej złości. Co zrobi? Wyrzuci ją? A może podejdzie i uderzy? Nie, raczej przemoc fizyczna nie wchodziła w grę. Jej szef był człowiekiem, który mimo wszystko szanował kobiety i nawet jeśli one doprowadziły go ostatecznych granic nie podnosił ręki.
Drżąc ze strachu czekała na jego reakcję. Nic się nie działo. Wszystko się zatrzymało, a on patrzył na nią szarymi oczami. Jakaś niewidzialna siła przygwoździła ją do fotela i nie pozwoliła uciec przed badawczym wzrokiem tego mężczyzny.
Zaczęła drżeć od dziwnego uczucia, które powoli rozprzestrzeniało się po całym jej ciele. Nie wiedziała czym ono było, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że przyczyną było intensywne spojrzenie Jorgosa. Nie wiedziała, jak długo wpatrywali się siebie, ale na pewno zdecydowanie za długo, gdyż Tracy odchrząknęła i nagle to dziwne napięcie, które czuła uleciało daleko stąd, pozostawiając po sobie czerwone placki na policzkach.
Kasapi otrząsnął się, zaklął szpetnie i wrócił do siebie, szerokim łukiem omijając notatnik.

___

Chyba mój ulubiony, ale będzie taki, który kocham najbardziej ze wszystkich.

3 komentarze:

  1. Ojej, Jorgos, mój Bóg. To jeszcze czytałam. :D Pamiętam. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, co prawda trafiłam tutaj przez przypadek, ale jestem z tego zadowolona. Przeczytałam to co dotychczas napisałaś i uważam, że jest świetne. Przypomina mi styl w harlequinach, ale właśnie dlatego tak bardzo mi się podoba to co piszesz. Czekam na następny ;)

    Ps. Jeśli masz ochotę, zapraszam do mnie na
    http://el-amor-es-el-alma-de-nuestra-vida.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej naprawdę świetne opowiadanie ;p
    Lekko i przyjemnie się czyta ;)

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Impressole, Sakis Rouvas, Lea Michele.