Ostatni
bukiet przyszedł około dziesiątej. Zaraz po tym, jak weszła do
mieszkania usłyszała głośne pukanie. W drzwiach stanęła pani
Brin z szerokim uśmiechem na ustach.
-
Posłaniec zostawił to u mnie, bo cię nie było - powiedziała i
podała jej kwiaty. Muriel westchnęła z irytacją i zabrała go od
sąsiadki, której musiało się to podobać, bo uśmiechała się do
niej szeroko. Gdyby wiedziała, że dla niej wcale nie jest to
zabawne, to prawdopodobnie zachowałaby się inaczej. Ophelia
zerknęła na nią z ciekawością.
- Wejdzie pani na kawę? - zapytała.
-
Nie, dziękuję, kochanie, jutro z samego rana jadę do wydawcy -
odpowiedziała i Muriel dostrzegła jak oczy kobiety zaświeciły się
wesoło.
-
To wspaniale! Będę za panią trzymała kciuki. Mam nadzieję, że
dostanę pierwsza świeżo wydaną książkę?
-
Oczywiście. Właśnie o tobie myślałam, kiedy ją pisałam. Może
dlatego tak szybko mi poszło. Byłaś moją
inspiracją.
Zaskoczona
Muriel nawet nie próbowała ukryć szoku, jaki wywołała w niej ta
informacja. Nie sądziła, że kiedykolwiek stanie się dla kogoś
inspiracją. A już na pewno nie literacką. Bardzo jej to
pochlebiło, więc rzuciła się kobiecie w ramiona i podziękowała
jej wylewnie. Rozstały się, jak zwykle zresztą, w przyjemnej
atmosferze, która szybko ulotniła się, gdy Muriel weszła do
mieszkania i przypomniała sobie o bukiecie. Słodka woń frezji i
konwalii sprawiła, że jej irytacja wzrosła do niebezpiecznego
poziomu. Sięgnęła po fioletową karteczkę i przeczytała na głos:
Nie uciekaj przede mną. Będę wielbił Cię ciałem.
-
Psychol! - krzyknęła i to był ostateczny dowód na to, że te
kwiaty dostawała od Jorgosa. Na początku jeszcze miała nadzieję,
że to nie on, wypierała z głowy tę myśl, a ta kartka jednak
potwierdziła jej obawy. Któż inny pisałby jej takie bezeceństwa?
Tylko o n chciał nakłonić ją do zmiany zdania w taki sposób.
Wzięła telefon i odszukała numer Jorgosa.
Odebrał
po drugim sygnale.
-
Słucham? - zamruczał do słuchawki, a Muriel miała wrażenie, że
znów sunie ustami po jej policzku, doprowadzając ją do białej
gorączki.
-
Powinieneś się leczyć! - warknęła, a w odpowiedzi usłyszała
śmiech Kasapiego. - Przestań przesyłać te wiechecie! Jeśli
myślisz, że one coś zdziałają, to się grubo mylisz!
-
Ach, wiem, że bukiety na podziałałyby na ciebie. To był pretekst,
żeby wysłać ci kartki. Podobają się? - zapytał z taką
pewnością w głosie, jak sądził, iż zna ją na wylot, a takie
bezwstydne karteluszki rozpalą w niej zmysły do czerwoności. I
nawet nie zaprzeczył, że to nie on był autorem tych świństw.
Naprawdę oszalał.
-
Wiesz co? Umów się na wizytę do psychiatry, bo zaczynam się o
ciebie martwić. Skąd przyszło ci do głowy, że te zboczone kartki
w jakiś sposób na mnie podziałają? Przez ciebie zaczęłam się
bać, że obserwuje mnie jakiś psychopata!
Chwila
ciszy w słuchawce sprawiła, iż Muriel zdołała odzyskać spokój
ducha.
-
Nie pomyślałem o tym. Muriel, bardzo cię przepraszam za to. Nie
chciałem cię przestraszyć. - Jego słowa zabrzmiały szczerze,
więc już nie chciała więcej prowokować kłótni, nie widziała
sensu, skoro już ją przeprosił. Poza tym, czuła się bezradna
wobec jego łagodnego, cichego głosu.
-
Mogłeś to przemyśleć za nim szarpnąłeś się na te bukiety.
Nadal nie zmieniłam zdania co do twojej propozycji i nie licz, że
kiedyś się zmieni.
-
Prawdopodobnie masz rację... W takim razie, jeśli sądzisz, że
nigdy nie zgodzisz się na ten układ, to przynajmniej zgódź się
na kolację.
Muriel
odsunęła się od słuchawki będąc pewną, że się przesłyszała.
Jorgos proponował jej kolację? Kapitulował? To chyba był jakiś
żart. Albo kolejna jego zagrywka. Nie chciała jednak w to wierzyć,
skoro ją przeprosił. W końcu też jego ton brzmiał szczerze i nie
chciała doszukiwać się w tym jakiejkolwiek pułapki. A może była
zbyt naiwna? Może wierzyła tylko w to, co chciała wierzyć?
-
To nie jest dobry pomysł - powiedziała. Skrzywiła się, gdyż sama
usłyszała w swoim głosie niepewność. Ciało krzyczało: tak! A
rozum nadal się opierał. Nadal nie mogła się zdecydować czego
chce. Wciąż powtarzała Jorgosowi, że go nie chce, że nigdy nie
zgodzi się zostać jego kochanką, ale czy tak naprawdę myślała?
Zadrżała, gdy uzmysłowiła sobie jak mogłoby być cudownie z
nim...Potrząsnęła głową. Nie, to nie Kasapi ma problem z głową,
to z nią było źle. Fatalnie. Beznadziejnie.
-
Chyba sama tak nie myślisz? - bardziej stwierdził niż zapytał.
Czy on zawsze musiał być taki pewny siebie?
-
Nie przeciągaj struny. Nie znasz mnie i nie wiesz, co myślę, więc
nie rób sobie nadziei.
-
Muriel, to tylko jedna kolacja. Nic więcej - powiedział stanowczym
głosem, jakby wiedział doskonale, iż trawią ją wątpliwości i
potrzebuje jakiegoś mocnego dowodu na to, że ta propozycja nie ma
drugiego dna. Jednak nie mogła mu tak do końca zaufać. Nie mogła
i już, nawet jeśli mówił szczerze powinna mieć się na
baczności.
-
Nie - padła odpowiedź, choć tak naprawdę chciała iść z nim na
tę kolację. I nie tylko dla świętego spokoju, ale... Po prostu
chciała. I to zaczynało ją przerażać.
-
Przemyśl to. Zjemy tylko kolację. Zadzwonię do ciebie jutro o tej
samej prze. Do zobaczenia - powiedział i rozłączył się nim
zdążyła odpowiedzieć.
Wpadła
w panikę. Nie mogła tak po prostu iść z nim do eleganckiej
restauracji i zjeść, bo to wykraczało poza wszelkie zasady. On był
bogaty, pewnie spał na pieniądzach, a ona była biedna jak mysz
kościelna. On podróżował, zwiedzał świat, nawiązywał nowe
znajomości, ona natomiast cały życie przesiedziała w Leeds lub w
jego okolicach, nic więcej. On był doświadczonym kochankiem, a ona
wciąż pozostawała dziewicą. Nie pasowali do siebie. Jorgos był
apodyktycznym, nieco egoistycznym cynikiem, a ona nie była
asertywna, była nieśmiała i peszyło ją towarzystwo mężczyzn,
zwłaszcza tak przystojnych jak jej były szef.
Nie
pasowali do siebie pod żadnym względem. Nie, po prostu nie mogła
tak się zgodzić. Nie mogła iść z nim na tę kolację...
-
Dobra, pójdę - powiedziała dzień po tym, jak Jorgos złożył jej
tą zaskakującą propozycję.
Cały
dzień siedziała i myślała nad tym i wymyślała tysiące powodów,
żeby w końcu nie iść. Nie przespała noc, bo wciąż powtarzała,
że nie zgodzi się na kolację i to wszystko poszło na marne, gdy
Kasapi do zadzwonił do niej i zapytał czy przemyślała sprawę.
Starała się być asertywną. Sama sobie obiecała, że coś zmieni,
ale najwidoczniej wciąż miała za dobre serce, aby odmówić
komukolwiek, nawet Jorgosowi i to zaczęło ją przerażać. Jego po
prostu nie dało się zniechęcić, nie potrafiła go wykreślić z
życia, choć przecież powinna. On jednak wciąż się pojawiał,
wciąż kusił i namawiał. A ona była zbyt słaba, żeby mu wciąż
odmawiać. Nie potrafiła go ignorować, więc musiała się poddać.
Do
oczu napłynęły jej łzy, przygryzła wargę i westchnęła
spazmatycznie, unosząc wzrok w stronę sufitu.
-
Jutro o ósmej - powiedział stanowczym głosem.
-
Nie. Niedziela o ósmej - parsknęła, czując narastający w gardle
płacz. Musiała szybko zakończyć tę rozmowę i dać upust łzom.
Głupia, to tylko kolacja, skarciła się w myślach. Chciała
wierzyć w to, że Jorgos liczył tylko na to, ale nie taki
mężczyzna jak on na kolacji nie poprzestanie. On chciał czegoś
więcej, ona też, ale to były zupełnie inne pragnienia i oboje
oczekiwali czegoś innego. Żadne z nich nie chciało dać tego
drugiemu.
-
Może być. Jak spędziłaś dzień, Muriel? Byłaś w szpitalu?
-
Idziemy na kolację, ale to nie oznacza, że możesz wypytywał o
moje prywatne sprawy! - rzuciła słuchawką i gniewnym krokiem
skierowała się do kuchni.
Słyszała
jak telefon dzwonił dwukrotnie powstrzymała się, aby nie wejść
do pokoju i odebrać go. Zacisnęła dłonie na oparciu krzesła i
trzymała się kurczowo. Kiedy telefon zadzwonił po raz ostatni,
odetchnęła z ulgą i jeszcze przez chwilę nasłuchiwała, czy
przypadkiem znów nie zacznie bombardować ją telefonami, ale nic
takiego się nie stało, więc poszła do pokoju, zabrała rzeczy i
wsunęła się do łazienki, aby wziąć szybki prysznic.
Kolejne
dni upłynęły jej tak szybko, iż zaczęła żałować, że
zgodziła się na tę kolację. Miała nadzieję, że Jorgos
zadzwoni do niej i odwoła spotkanie, ale on ani nie dzwonił w tej
sprawie, ani nawet w żadnej innej. Natomiast często dzwoniła do
niej Tracy i na odwrót. Obie dyskutowały sporo dyskutowały, aż w
końcu Muriel stwierdziła, że ma z dziewczyną wiele wspólnego.
Umówiły
się, że przed kinem pójdą na pizzę. Nie mogła się doczekać,
bo już dawno z nikim nigdzie nie wychodziła, a Tracy Gamble była
wspaniałą koleżanką, zwłaszcza, że w jej towarzystwie nie czuła
się jak obdarta myszka.
-
Bądź grzeczny, Diego, to jutro zabiorę cię nad staw - powiedziała
do psa, który dzisiejszy wieczór miał spędzić z panią Brin.
Obiecała się zaopiekować nim, aż do jej powrotu, z kolei ona
obiecała, że nie wróci późno.
Muriel
wyszła z mieszkania pani Ophelii.
Uzbrojona
w kilkanaście funtów, kurtkę z wełnianym kołnierzem i cienki
szalik skierowała się w stronę pizzerii, w której umówiła się
razem z Tracy. Koleżanka już siedziała przy stoliku i studiowała
menu.
-
Już jestem - powiedziała Muriel. Blondynka uniosła oczy i
uśmiechnęła się do niej, wstała i przytuliła ją do siebie,
czym bardzo ją zaskoczyła. Spodziewała się radosnego powitania,
ale nie aż takiego. Odwzajemniał jednak gest i usiadła na
przeciwko.
-
Co jemy? - zapytała Tracy i podała jej kartę. Na ozdobnym
papierze.
-
Pizzę - odparła Muriel i obie parsknęły śmiechem. Szybko wybrały
odpowiednie danie i mogły pozwolić sobie na rozmowę. - Co w
firmie? Jest... Czy Kasapi zatrudnił kogoś na moje stanowisko? -
zapytała i poczuła, jak w gardle rośnie nieprzyjemna gula. Szybko
powróciły wspomnienia i powody, dla których nie powinna iść na
kolację z Jorgosem. Przez niego praca w biurze była koszmarem, więc
nie powinna iść.
-
Nie, podobno odrzuca wszystkie oferty, bo żadna kandydatka nie ma
odpowiednich kwalifikacji.
-
Ja też nie miałam i jako jedyna w całej firmie nie byłam po
studiach, więcej, ukończyłam jedynie kursy i to wszystko. Nie
rozumiem - odpowiedziała kompletnie zbita z tropu. W co on pogrywał?
Doskonale wiedział, że i tak się dowie choćby poprzez Tracy, co
dzieje się w firmie.
-
Ja też nie, ale wygląda na to, że chyba docenił to, co stracił.
- Uśmiechnęła się tajemniczo, ale Muriel zignorowała tę uwagę.
Czyżby?, pomyślała ironicznie i wzięła jeden kawałek pizzy na
talerz. Obficie polała go sosem czosnkowym i ketchupem. W trakcie
kolacji dziewczyny znalazły kilka wspólnych zainteresowań. Tracy
kochała zwierzęta i koniecznie chciała mieć psa, ale w jej
kamienicy nie wolno było ich trzymać. Lubiła też dobre kino
akcji, czytać książki i podróże. Muriel zaproponowała, aby
kiedyś wybrały się za miasto. Wtedy pokaże jej swojego psa, a
Tracy będzie mogła zabrać także czworonogi rodziców, którzy
mieszkali poza miastem i mogli pozwolić sobie na dwa psy.
Kiedy
pizza i napoje się skończyły, dziewczyny udały się do kina.
Muriel
jednak nie mogła skupić się na filmie. Myślami wciąż wracała
do słów Tracy i do ostatnich wydarzeń. To nie możliwe, żeby
Jorgos uznał ją na tyle dobrą, aby docenić ją po odejściu. Nie
wierzyła w to, bo nie. Nie ufała Kasapiemu i nigdy nie zaufa.
Zaraz
jednak porzuciła myśli i postanowiła skupić się na filmie, który
na szczęście szybko ją wciągnął. Po zakończonym seansie
rozstały się, wylewnie się żegnając. Zwłaszcza Tracy, która
koniecznie chciała ją kiedyś odwiedzić. Muriel zgodziła się, bo
uznała, że taka wesoła osoba, jak ona przyda jej się w życiu
jako ktoś kto skutecznie odciągnie niechciane myśli. Już teraz
czuła się lepiej i jechała do mieszkania bez żadnych czarnych
myśli.
Dochodziła
północ, gdy kładła się do łóżka. Pies natychmiast wskoczył
na łóżko i wyłożył się obok niej. Przytuliła się do jego
gęstej sierści i próbowała zasnąć, ale w ciszy, we własnych
czterech kątach problemy czaiły się na nią. W kinie z łatwością
mogła je odpędzić, ale nie tu. Westchnęła ciężko. Wtem rozległ
się krótki sygnał wiadomości. Z niechęcią wyciągnęła rękę
i wzięła telefon. Odczytała sms-a i przygryzła wargi. Serce z
łoskotem zaczęło bić, choć starała się zapanować nad nim.
Dobranoc,
Muriel. Prosty gest od
mężczyzny, którego nie chciała widywać, a który uparł się, że
potrzebuje od niego pomocy. Nie chciała tego, ale jednak. Ten drobny
gest w postaci dwóch słów wywołał w niej większą falę uczuć
niż mogłaby się spodziewać. Wpatrywała się jeszcze w ekran po
czym odpisała: Dobranoc.
Dzisiejszej
nocy nie spała zbyt dobrze, wciąż martwiła się tą kolacją, na
którą powinna się nie zgodzić, ale to było silniejsze od niej.
Nie wiedziała, jak z tym walczyć i czy poddanie się było jedynym
wyjściem z tej sytuacji. Musiało istnieć drugie rozwiązanie, ale
ona nie widziała tego i podejmowała złą decyzję.
Wstała
z wrażeniem, że powoli tarci nad wszystkim kontrolę, którą
przejmował powoli i sukcesywnie Jorgos. Zawsze musiała sama o
wszystko troszczyć się sama, zawsze musiała sama dbać o siebie i
ciocię, bo ojciec nigdy się nią nie interesował. Gdyby nie
dorywcza praca i kursy, jakie zrobiła teraz nie miałaby za co żyć.
Nadal było ciężko, ale zdobyła doświadczenie, które pozwoli jej
szukać pracy w biurach i korporacjach. Nie liczyła na zbyt wiele,
ale teraz cieszyła się, że już w tej chwili oczekiwała na
potwierdzenie, czy została przyjęta do Leonis Direct, czy też nie.
Już samo to dodawało jej pewnej otuchy. Przynajmniej nad tą sprawą
mogła zapanować, bo reszta... Reszta nie zależała już od niej i
albo zaakceptuje ten fakt, albo zawalczy, choć nie spodziewała się
zwycięstwa, raczej sromotnej przegranej.
Właśnie
uczucie zbliżającej się klęski przyprawiało ją o mdłości i
nie miała pojęcia, co zrobić. Nawet wyjście do szpitala nie
pomogło jej uspokoić nerwy, co więcej, jeszcze bardziej ją
podrażniło. Ciocia dziś była wyjątkowo w kiepskim nastroju.
Narzekała, nie chciała jeść obiadu i zarzuciła Muriel, że za
dużo czasu spędza w szpitalu.
-
Dbam o ciebie, ciociu! Staram się jak mogę. Nie widzisz tego? Mam
dwadzieścia jeden lat, nie oczekuj ode mnie zbyt wiele! Mam
wrażenie, że całe życie poświęciłam właśnie tobie. Kocham
cię i boli mnie widok, który mam przed sobą. Leżysz w szpitalu
i... I... - chciała dodać jeszcze, że nie ma pojęcia, co się
wokół dzieje, ale głos utknął jej w gardle. Ze łzami w oczach
wybiegła z sali, po drodze zabierając torebkę.
Czasami
miała ochotę uciec. Zostawić ciotkę na pastwę losu i wrócić za
rok, żeby dowiedzieć co się stało, bo ciążąca na nią
odpowiedzialność za kobietę powoli stawała się dla niej ogromnym
ciężarem. Była jak duże dziecko, do którego nic nie docierało.
Od wielu lat tłumaczyła jej wiele rzeczy, ale ona nadal nie miała
pojęcia o niczym.
Kiedy
się uspokoiła, weszła do samochodu i odpaliła silnik. Powoli
wtoczyła się na drogę i ruszyła w kierunku mieszkania. Wizyta u
ciotki była kompletnym niewypałem, a ona nie wiedziała, co robić
dalej. Wysłać ją do kliniki czy może znaleźć jej prywatnego
fizjoterapeutę. Nie wiedziała, co będzie lepsze. Na pewno to
drugie rozwiązanie będzie tańsze i na miejscu, ale z drugiej
strony klinika może zaoferować kompleksowe leczenie z pełnym,
profesjonalnym wyposażeniem. Ale było zdecydowanie droższe i
przerastało jej możliwości. Będzie musiała zapewnić taką
opiekę Melisandzie na jaką ją w tej chwili było stać i nie mogła szarpać się na
nic innego, bo właśnie nie miała na to pieniedzy. Ona nie, ale Jorgos tak, szepnął
jakiś złośliwy głosik w głowie. Odpędziła go jednak, skupiając
się na drodze. Ale on wciąż powracał i podszeptywał coraz to i
różne głupoty. Przecież nie miała by z nim źle. Jorgos zadbałby
o w s z y s t k i e jej potrzeby, więc nie musiałaby się martwić,
że czegoś jej braknie, co jednak oznaczało, że starci szacunek do
samej siebie. Sprzeda ciało za kilka banknotów, ale to właśnie
one pomogą ciotce. Póki się trzymała finansowo, nie poprosi go o
żadne pieniądze, ale... Czy ten stan utrzyma się długo? Na ile
wystarczy jej pieniędzy?
W
końcu znalazła się w przytulnym mieszkanku. Wyprowadziła Diego, a
po powrocie zaczęła przygotować się do wyjścia.
W
czasie, gdy grzebała w szafie za jakąkolwiek sukienką nadającą
się na wyjście, zadzwonił telefon. Zerknęła na niego bojaźliwie.
Kasapi.
-
Słucham? - odebrała lekceważącym tonem i zacisnęła palce na
bluzce, którą trzymała w ręce.
-
Dzień dobry, Muriel. - Głos w słuchawce był łagodny i
chropowaty.
-
Dzień dobry. O co chodzi? Chcesz przełożyć spotkanie? Nie ma
problemu... - Przerwał jej dźwięczny śmiech Jorgosa.
-
Nie chcę przełożyć spotkania, agapi mou. Chcę się tylko
dowiedzieć, czy ty nie chcesz gdzieś uciec.
-
Szkoda, że o tym nie pomyślałam - mruknęła do siebie. - Nie, nie
zamierzam uciec. Zgodziłam się, ja zawsze dotrzymuje słowa.
-
Doskonale. Będę u ciebie o osiemnastej czterdzieści.
-
Doskonale - odparła naśladując jego ton i rozłączyła się
szybko.
Z
szafy wygrzebała czarną sukienkę z okrągłym dekoltem i koronką
powlekającą górę stroju, dół był zwiewny i lekki. Nie podobała
jej się ta sukienka ze względu na kolor, ale akurat na tę okazję
była idealna. Beznadziejna sukienka i facet, które powinna unikać.
Ten wieczór musiał się nie udać!
zgodzi się! ten wieczór będzie przełomowy! już się nie mogę doczekać następnego rozdziału. no i przepraszam, ze tak ciągle pytam i pytam, ale twoje opowiadania są świetne i strasznie wciągają:D pozdrawiam, Patka:)
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie wiem skąd Jorgos brał te wytrawne teksty, które pisał na bilecikach do kwiatów... No, ale Muriel i tak się ostatecznie zgodzi, no bo przecież te całe napięcie, które się między nimi wytworzyło od początku znajomości i dodatkowo podbudowane przez Kasapiego jest już tak wysokie, że nie ma innego wyjścia. I myślę, że nie będzie tego żałowała, a nawet jeśli to tylko przez chwilę.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na następny, bo bardzo jestem ciekawa tej kolacji. Skończy się tylko na podnoszeniu napięcia czy wydarzy coś więcej? Pozdrawiam ;}
Jak dla mnie to za krótki ten rozdział :p Zainspiruj się czymś bo ja chcę już następny rozdził :D
OdpowiedzUsuńJeny, jaka ta Muriel nadal niezdecydowana i tylko stresuje biednego Jorgosa. Jeśli będzie nastawiona, że będzie nie udany wieczór to tak będzie, niech się ogarnie dziewczyna! :D Ona ma taki uroczy mętlik w głowie, że aż szkoda mi Jorgosa, że jeszcze jest taki cierpliwy.:D
OdpowiedzUsuńCzekam na dalej. <3