23.09.2013

29. Ostatnia próba

Ostatni bukiet przyszedł około dziesiątej. Zaraz po tym, jak weszła do mieszkania usłyszała głośne pukanie. W drzwiach stanęła pani Brin z szerokim uśmiechem na ustach.
- Posłaniec zostawił to u mnie, bo cię nie było - powiedziała i podała jej kwiaty. Muriel westchnęła z irytacją i zabrała go od sąsiadki, której musiało się to podobać, bo uśmiechała się do niej szeroko. Gdyby wiedziała, że dla niej wcale nie jest to zabawne, to prawdopodobnie zachowałaby się inaczej. Ophelia zerknęła na nią z ciekawością.
- Wejdzie pani na kawę? - zapytała.
- Nie, dziękuję, kochanie, jutro z samego rana jadę do wydawcy - odpowiedziała i Muriel dostrzegła jak oczy kobiety zaświeciły się wesoło.
- To wspaniale! Będę za panią trzymała kciuki. Mam nadzieję, że dostanę pierwsza świeżo wydaną książkę?
- Oczywiście. Właśnie o tobie myślałam, kiedy ją pisałam. Może dlatego tak szybko mi poszło. Byłaś moją inspiracją.
Zaskoczona Muriel nawet nie próbowała ukryć szoku, jaki wywołała w niej ta informacja. Nie sądziła, że kiedykolwiek stanie się dla kogoś inspiracją. A już na pewno nie literacką. Bardzo jej to pochlebiło, więc rzuciła się kobiecie w ramiona i podziękowała jej wylewnie. Rozstały się, jak zwykle zresztą, w przyjemnej atmosferze, która szybko ulotniła się, gdy Muriel weszła do mieszkania i przypomniała sobie o bukiecie. Słodka woń frezji i konwalii sprawiła, że jej irytacja wzrosła do niebezpiecznego poziomu. Sięgnęła po fioletową karteczkę i przeczytała na głos: Nie uciekaj przede mną. Będę wielbił Cię ciałem.
- Psychol! - krzyknęła i to był ostateczny dowód na to, że te kwiaty dostawała od Jorgosa. Na początku jeszcze miała nadzieję, że to nie on, wypierała z głowy tę myśl, a ta kartka jednak potwierdziła jej obawy. Któż inny pisałby jej takie bezeceństwa? Tylko o n chciał nakłonić ją do zmiany zdania w taki sposób. Wzięła telefon i odszukała numer Jorgosa.
Odebrał po drugim sygnale.
- Słucham? - zamruczał do słuchawki, a Muriel miała wrażenie, że znów sunie ustami po jej policzku, doprowadzając ją do białej gorączki.
- Powinieneś się leczyć! - warknęła, a w odpowiedzi usłyszała śmiech Kasapiego. - Przestań przesyłać te wiechecie! Jeśli myślisz, że one coś zdziałają, to się grubo mylisz!
- Ach, wiem, że bukiety na podziałałyby na ciebie. To był pretekst, żeby wysłać ci kartki. Podobają się? - zapytał z taką pewnością w głosie, jak sądził, iż zna ją na wylot, a takie bezwstydne karteluszki rozpalą w niej zmysły do czerwoności. I nawet nie zaprzeczył, że to nie on był autorem tych świństw. Naprawdę oszalał.
- Wiesz co? Umów się na wizytę do psychiatry, bo zaczynam się o ciebie martwić. Skąd przyszło ci do głowy, że te zboczone kartki w jakiś sposób na mnie podziałają? Przez ciebie zaczęłam się bać, że obserwuje mnie jakiś psychopata!
Chwila ciszy w słuchawce sprawiła, iż Muriel zdołała odzyskać spokój ducha.
- Nie pomyślałem o tym. Muriel, bardzo cię przepraszam za to. Nie chciałem cię przestraszyć. - Jego słowa zabrzmiały szczerze, więc już nie chciała więcej prowokować kłótni, nie widziała sensu, skoro już ją przeprosił. Poza tym, czuła się bezradna wobec jego łagodnego, cichego głosu.
- Mogłeś to przemyśleć za nim szarpnąłeś się na te bukiety. Nadal nie zmieniłam zdania co do twojej propozycji i nie licz, że kiedyś się zmieni.
- Prawdopodobnie masz rację... W takim razie, jeśli sądzisz, że nigdy nie zgodzisz się na ten układ, to przynajmniej zgódź się na kolację.
Muriel odsunęła się od słuchawki będąc pewną, że się przesłyszała. Jorgos proponował jej kolację? Kapitulował? To chyba był jakiś żart. Albo kolejna jego zagrywka. Nie chciała jednak w to wierzyć, skoro ją przeprosił. W końcu też jego ton brzmiał szczerze i nie chciała doszukiwać się w tym jakiejkolwiek pułapki. A może była zbyt naiwna? Może wierzyła tylko w to, co chciała wierzyć?
- To nie jest dobry pomysł - powiedziała. Skrzywiła się, gdyż sama usłyszała w swoim głosie niepewność. Ciało krzyczało: tak! A rozum nadal się opierał. Nadal nie mogła się zdecydować czego chce. Wciąż powtarzała Jorgosowi, że go nie chce, że nigdy nie zgodzi się zostać jego kochanką, ale czy tak naprawdę myślała? Zadrżała, gdy uzmysłowiła sobie jak mogłoby być cudownie z nim...Potrząsnęła głową. Nie, to nie Kasapi ma problem z głową, to z nią było źle. Fatalnie. Beznadziejnie.
- Chyba sama tak nie myślisz? - bardziej stwierdził niż zapytał. Czy on zawsze musiał być taki pewny siebie?
- Nie przeciągaj struny. Nie znasz mnie i nie wiesz, co myślę, więc nie rób sobie nadziei.
- Muriel, to tylko jedna kolacja. Nic więcej - powiedział stanowczym głosem, jakby wiedział doskonale, iż trawią ją wątpliwości i potrzebuje jakiegoś mocnego dowodu na to, że ta propozycja nie ma drugiego dna. Jednak nie mogła mu tak do końca zaufać. Nie mogła i już, nawet jeśli mówił szczerze powinna mieć się na baczności.
- Nie - padła odpowiedź, choć tak naprawdę chciała iść z nim na tę kolację. I nie tylko dla świętego spokoju, ale... Po prostu chciała. I to zaczynało ją przerażać.
- Przemyśl to. Zjemy tylko kolację. Zadzwonię do ciebie jutro o tej samej prze. Do zobaczenia - powiedział i rozłączył się nim zdążyła odpowiedzieć.
Wpadła w panikę. Nie mogła tak po prostu iść z nim do eleganckiej restauracji i zjeść, bo to wykraczało poza wszelkie zasady. On był bogaty, pewnie spał na pieniądzach, a ona była biedna jak mysz kościelna. On podróżował, zwiedzał świat, nawiązywał nowe znajomości, ona natomiast cały życie przesiedziała w Leeds lub w jego okolicach, nic więcej. On był doświadczonym kochankiem, a ona wciąż pozostawała dziewicą. Nie pasowali do siebie. Jorgos był apodyktycznym, nieco egoistycznym cynikiem, a ona nie była asertywna, była nieśmiała i peszyło ją towarzystwo mężczyzn, zwłaszcza tak przystojnych jak jej były szef.
Nie pasowali do siebie pod żadnym względem. Nie, po prostu nie mogła tak się zgodzić. Nie mogła iść z nim na tę kolację...

- Dobra, pójdę - powiedziała dzień po tym, jak Jorgos złożył jej tą zaskakującą propozycję.
Cały dzień siedziała i myślała nad tym i wymyślała tysiące powodów, żeby w końcu nie iść. Nie przespała noc, bo wciąż powtarzała, że nie zgodzi się na kolację i to wszystko poszło na marne, gdy Kasapi do zadzwonił do niej i zapytał czy przemyślała sprawę. Starała się być asertywną. Sama sobie obiecała, że coś zmieni, ale najwidoczniej wciąż miała za dobre serce, aby odmówić komukolwiek, nawet Jorgosowi i to zaczęło ją przerażać. Jego po prostu nie dało się zniechęcić, nie potrafiła go wykreślić z życia, choć przecież powinna. On jednak wciąż się pojawiał, wciąż kusił i namawiał. A ona była zbyt słaba, żeby mu wciąż odmawiać. Nie potrafiła go ignorować, więc musiała się poddać.
Do oczu napłynęły jej łzy, przygryzła wargę i westchnęła spazmatycznie, unosząc wzrok w stronę sufitu.
- Jutro o ósmej - powiedział stanowczym głosem.
- Nie. Niedziela o ósmej - parsknęła, czując narastający w gardle płacz. Musiała szybko zakończyć tę rozmowę i dać upust łzom. Głupia, to tylko kolacja, skarciła się w myślach. Chciała wierzyć w to, że Jorgos liczył tylko na to, ale nie taki mężczyzna jak on na kolacji nie poprzestanie. On chciał czegoś więcej, ona też, ale to były zupełnie inne pragnienia i oboje oczekiwali czegoś innego. Żadne z nich nie chciało dać tego drugiemu.
- Może być. Jak spędziłaś dzień, Muriel? Byłaś w szpitalu?
- Idziemy na kolację, ale to nie oznacza, że możesz wypytywał o moje prywatne sprawy! - rzuciła słuchawką i gniewnym krokiem skierowała się do kuchni.
Słyszała jak telefon dzwonił dwukrotnie powstrzymała się, aby nie wejść do pokoju i odebrać go. Zacisnęła dłonie na oparciu krzesła i trzymała się kurczowo. Kiedy telefon zadzwonił po raz ostatni, odetchnęła z ulgą i jeszcze przez chwilę nasłuchiwała, czy przypadkiem znów nie zacznie bombardować ją telefonami, ale nic takiego się nie stało, więc poszła do pokoju, zabrała rzeczy i wsunęła się do łazienki, aby wziąć szybki prysznic.
Kolejne dni upłynęły jej tak szybko, iż zaczęła żałować, że zgodziła się na tę kolację. Miała nadzieję, że Jorgos zadzwoni do niej i odwoła spotkanie, ale on ani nie dzwonił w tej sprawie, ani nawet w żadnej innej. Natomiast często dzwoniła do niej Tracy i na odwrót. Obie dyskutowały sporo dyskutowały, aż w końcu Muriel stwierdziła, że ma z dziewczyną wiele wspólnego.
Umówiły się, że przed kinem pójdą na pizzę. Nie mogła się doczekać, bo już dawno z nikim nigdzie nie wychodziła, a Tracy Gamble była wspaniałą koleżanką, zwłaszcza, że w jej towarzystwie nie czuła się jak obdarta myszka.
- Bądź grzeczny, Diego, to jutro zabiorę cię nad staw - powiedziała do psa, który dzisiejszy wieczór miał spędzić z panią Brin. Obiecała się zaopiekować nim, aż do jej powrotu, z kolei ona obiecała, że nie wróci późno.
Muriel wyszła z mieszkania pani Ophelii.
Uzbrojona w kilkanaście funtów, kurtkę z wełnianym kołnierzem i cienki szalik skierowała się w stronę pizzerii, w której umówiła się razem z Tracy. Koleżanka już siedziała przy stoliku i studiowała menu.
- Już jestem - powiedziała Muriel. Blondynka uniosła oczy i uśmiechnęła się do niej, wstała i przytuliła ją do siebie, czym bardzo ją zaskoczyła. Spodziewała się radosnego powitania, ale nie aż takiego. Odwzajemniał jednak gest i usiadła na przeciwko.
- Co jemy? - zapytała Tracy i podała jej kartę. Na ozdobnym papierze.
- Pizzę - odparła Muriel i obie parsknęły śmiechem. Szybko wybrały odpowiednie danie i mogły pozwolić sobie na rozmowę. - Co w firmie? Jest... Czy Kasapi zatrudnił kogoś na moje stanowisko? - zapytała i poczuła, jak w gardle rośnie nieprzyjemna gula. Szybko powróciły wspomnienia i powody, dla których nie powinna iść na kolację z Jorgosem. Przez niego praca w biurze była koszmarem, więc nie powinna iść.
- Nie, podobno odrzuca wszystkie oferty, bo żadna kandydatka nie ma odpowiednich kwalifikacji.
- Ja też nie miałam i jako jedyna w całej firmie nie byłam po studiach, więcej, ukończyłam jedynie kursy i to wszystko. Nie rozumiem - odpowiedziała kompletnie zbita z tropu. W co on pogrywał? Doskonale wiedział, że i tak się dowie choćby poprzez Tracy, co dzieje się w firmie.
- Ja też nie, ale wygląda na to, że chyba docenił to, co stracił. - Uśmiechnęła się tajemniczo, ale Muriel zignorowała tę uwagę. Czyżby?, pomyślała ironicznie i wzięła jeden kawałek pizzy na talerz. Obficie polała go sosem czosnkowym i ketchupem. W trakcie kolacji dziewczyny znalazły kilka wspólnych zainteresowań. Tracy kochała zwierzęta i koniecznie chciała mieć psa, ale w jej kamienicy nie wolno było ich trzymać. Lubiła też dobre kino akcji, czytać książki i podróże. Muriel zaproponowała, aby kiedyś wybrały się za miasto. Wtedy pokaże jej swojego psa, a Tracy będzie mogła zabrać także czworonogi rodziców, którzy mieszkali poza miastem i mogli pozwolić sobie na dwa psy.
Kiedy pizza i napoje się skończyły, dziewczyny udały się do kina.
Muriel jednak nie mogła skupić się na filmie. Myślami wciąż wracała do słów Tracy i do ostatnich wydarzeń. To nie możliwe, żeby Jorgos uznał ją na tyle dobrą, aby docenić ją po odejściu. Nie wierzyła w to, bo nie. Nie ufała Kasapiemu i nigdy nie zaufa.
Zaraz jednak porzuciła myśli i postanowiła skupić się na filmie, który na szczęście szybko ją wciągnął. Po zakończonym seansie rozstały się, wylewnie się żegnając. Zwłaszcza Tracy, która koniecznie chciała ją kiedyś odwiedzić. Muriel zgodziła się, bo uznała, że taka wesoła osoba, jak ona przyda jej się w życiu jako ktoś kto skutecznie odciągnie niechciane myśli. Już teraz czuła się lepiej i jechała do mieszkania bez żadnych czarnych myśli.
Dochodziła północ, gdy kładła się do łóżka. Pies natychmiast wskoczył na łóżko i wyłożył się obok niej. Przytuliła się do jego gęstej sierści i próbowała zasnąć, ale w ciszy, we własnych czterech kątach problemy czaiły się na nią. W kinie z łatwością mogła je odpędzić, ale nie tu. Westchnęła ciężko. Wtem rozległ się krótki sygnał wiadomości. Z niechęcią wyciągnęła rękę i wzięła telefon. Odczytała sms-a i przygryzła wargi. Serce z łoskotem zaczęło bić, choć starała się zapanować nad nim.
Dobranoc, Muriel. Prosty gest od mężczyzny, którego nie chciała widywać, a który uparł się, że potrzebuje od niego pomocy. Nie chciała tego, ale jednak. Ten drobny gest w postaci dwóch słów wywołał w niej większą falę uczuć niż mogłaby się spodziewać. Wpatrywała się jeszcze w ekran po czym odpisała: Dobranoc.
Dzisiejszej nocy nie spała zbyt dobrze, wciąż martwiła się tą kolacją, na którą powinna się nie zgodzić, ale to było silniejsze od niej. Nie wiedziała, jak z tym walczyć i czy poddanie się było jedynym wyjściem z tej sytuacji. Musiało istnieć drugie rozwiązanie, ale ona nie widziała tego i podejmowała złą decyzję.
Wstała z wrażeniem, że powoli tarci nad wszystkim kontrolę, którą przejmował powoli i sukcesywnie Jorgos. Zawsze musiała sama o wszystko troszczyć się sama, zawsze musiała sama dbać o siebie i ciocię, bo ojciec nigdy się nią nie interesował. Gdyby nie dorywcza praca i kursy, jakie zrobiła teraz nie miałaby za co żyć. Nadal było ciężko, ale zdobyła doświadczenie, które pozwoli jej szukać pracy w biurach i korporacjach. Nie liczyła na zbyt wiele, ale teraz cieszyła się, że już w tej chwili oczekiwała na potwierdzenie, czy została przyjęta do Leonis Direct, czy też nie. Już samo to dodawało jej pewnej otuchy. Przynajmniej nad tą sprawą mogła zapanować, bo reszta... Reszta nie zależała już od niej i albo zaakceptuje ten fakt, albo zawalczy, choć nie spodziewała się zwycięstwa, raczej sromotnej przegranej.
Właśnie uczucie zbliżającej się klęski przyprawiało ją o mdłości i nie miała pojęcia, co zrobić. Nawet wyjście do szpitala nie pomogło jej uspokoić nerwy, co więcej, jeszcze bardziej ją podrażniło. Ciocia dziś była wyjątkowo w kiepskim nastroju. Narzekała, nie chciała jeść obiadu i zarzuciła Muriel, że za dużo czasu spędza w szpitalu.
- Dbam o ciebie, ciociu! Staram się jak mogę. Nie widzisz tego? Mam dwadzieścia jeden lat, nie oczekuj ode mnie zbyt wiele! Mam wrażenie, że całe życie poświęciłam właśnie tobie. Kocham cię i boli mnie widok, który mam przed sobą. Leżysz w szpitalu i... I... - chciała dodać jeszcze, że nie ma pojęcia, co się wokół dzieje, ale głos utknął jej w gardle. Ze łzami w oczach wybiegła z sali, po drodze zabierając torebkę.
Czasami miała ochotę uciec. Zostawić ciotkę na pastwę losu i wrócić za rok, żeby dowiedzieć co się stało, bo ciążąca na nią odpowiedzialność za kobietę powoli stawała się dla niej ogromnym ciężarem. Była jak duże dziecko, do którego nic nie docierało. Od wielu lat tłumaczyła jej wiele rzeczy, ale ona nadal nie miała pojęcia o niczym.
Kiedy się uspokoiła, weszła do samochodu i odpaliła silnik. Powoli wtoczyła się na drogę i ruszyła w kierunku mieszkania. Wizyta u ciotki była kompletnym niewypałem, a ona nie wiedziała, co robić dalej. Wysłać ją do kliniki czy może znaleźć jej prywatnego fizjoterapeutę. Nie wiedziała, co będzie lepsze. Na pewno to drugie rozwiązanie będzie tańsze i na miejscu, ale z drugiej strony klinika może zaoferować kompleksowe leczenie z pełnym, profesjonalnym wyposażeniem. Ale było zdecydowanie droższe i przerastało jej możliwości. Będzie musiała zapewnić taką opiekę Melisandzie na jaką ją w tej chwili było stać i nie mogła szarpać się na nic innego, bo właśnie nie miała na to pieniedzy. Ona nie, ale Jorgos tak, szepnął jakiś złośliwy głosik w głowie. Odpędziła go jednak, skupiając się na drodze. Ale on wciąż powracał i podszeptywał coraz to i różne głupoty. Przecież nie miała by z nim źle. Jorgos zadbałby o w s z y s t k i e jej potrzeby, więc nie musiałaby się martwić, że czegoś jej braknie, co jednak oznaczało, że starci szacunek do samej siebie. Sprzeda ciało za kilka banknotów, ale to właśnie one pomogą ciotce. Póki się trzymała finansowo, nie poprosi go o żadne pieniądze, ale... Czy ten stan utrzyma się długo? Na ile wystarczy jej pieniędzy?
W końcu znalazła się w przytulnym mieszkanku. Wyprowadziła Diego, a po powrocie zaczęła przygotować się do wyjścia.
W czasie, gdy grzebała w szafie za jakąkolwiek sukienką nadającą się na wyjście, zadzwonił telefon. Zerknęła na niego bojaźliwie. Kasapi.
- Słucham? - odebrała lekceważącym tonem i zacisnęła palce na bluzce, którą trzymała w ręce.
- Dzień dobry, Muriel. - Głos w słuchawce był łagodny i chropowaty.
- Dzień dobry. O co chodzi? Chcesz przełożyć spotkanie? Nie ma problemu... - Przerwał jej dźwięczny śmiech Jorgosa.
- Nie chcę przełożyć spotkania, agapi mou. Chcę się tylko dowiedzieć, czy ty nie chcesz gdzieś uciec.
- Szkoda, że o tym nie pomyślałam - mruknęła do siebie. - Nie, nie zamierzam uciec. Zgodziłam się, ja zawsze dotrzymuje słowa.
- Doskonale. Będę u ciebie o osiemnastej czterdzieści.
- Doskonale - odparła naśladując jego ton i rozłączyła się szybko.
Z szafy wygrzebała czarną sukienkę z okrągłym dekoltem i koronką powlekającą górę stroju, dół był zwiewny i lekki. Nie podobała jej się ta sukienka ze względu na kolor, ale akurat na tę okazję była idealna. Beznadziejna sukienka i facet, które powinna unikać. Ten wieczór musiał się nie udać!

4 komentarze:

  1. zgodzi się! ten wieczór będzie przełomowy! już się nie mogę doczekać następnego rozdziału. no i przepraszam, ze tak ciągle pytam i pytam, ale twoje opowiadania są świetne i strasznie wciągają:D pozdrawiam, Patka:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę nie wiem skąd Jorgos brał te wytrawne teksty, które pisał na bilecikach do kwiatów... No, ale Muriel i tak się ostatecznie zgodzi, no bo przecież te całe napięcie, które się między nimi wytworzyło od początku znajomości i dodatkowo podbudowane przez Kasapiego jest już tak wysokie, że nie ma innego wyjścia. I myślę, że nie będzie tego żałowała, a nawet jeśli to tylko przez chwilę.

    Czekam niecierpliwie na następny, bo bardzo jestem ciekawa tej kolacji. Skończy się tylko na podnoszeniu napięcia czy wydarzy coś więcej? Pozdrawiam ;}

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dla mnie to za krótki ten rozdział :p Zainspiruj się czymś bo ja chcę już następny rozdził :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeny, jaka ta Muriel nadal niezdecydowana i tylko stresuje biednego Jorgosa. Jeśli będzie nastawiona, że będzie nie udany wieczór to tak będzie, niech się ogarnie dziewczyna! :D Ona ma taki uroczy mętlik w głowie, że aż szkoda mi Jorgosa, że jeszcze jest taki cierpliwy.:D
    Czekam na dalej. <3

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Impressole, Sakis Rouvas, Lea Michele.